Forum Sesje Strona Główna Sesje
Witamy z powrotem!
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Historia najemnika

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Sesje Strona Główna -> Zwoje
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Nathan
Potężny
Potężny



Dołączył: 20 Kwi 2006
Posty: 321
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: Płock

PostWysłany: Pią 14:32, 21 Kwi 2006    Temat postu: Historia najemnika

Tak więc moje pierwsze opowiadani o najemniku...co o nim sądzicie...

Polowanie

Nathan siedział ze swoim przyjacielem, elfem Mardokiem, w karczmie „Pod Rudym Lisem” w jakiejś niewielkiej wsi, której nazwy nawet nie znał. Powoli sączył cienkie piwo i rozmyślał.
-Pewnie nie powiesz mi, co zamierzasz? – zapytał elfa.
Elf przecząco pokręcił głową.
Mardok wyróżniał się, nawet jak na elfa. Miał białe jak śnieg włosy i ciemnobrązowe oczy. Jego skóra była blada, prawie że barwy śniegu. Strój, choć prosty zadziwiał jakością wykonania, widać było że jest dziełem elfach rzemieślników. U pasa Maroka kołysał się długi miecz w jaszczurze.
Nathan westchnął i wrócił do sączenia piwa. On też na swój sposób się wyróżniał. Miał długie, czarne jak smoła włosy, był dobrze zbudowany, jego ogorzałą promieniami słońca skórę pokrywały liczne blizny, ślady stoczonych walk. Jego oczy były czarne.
To byłby kolejny nudny wieczór, gdyby nie pewne wydarzenie.
Rozległo się bicie dzwonów. Ktoś atakował wioskę. Jednakowymi ruchami elf i człowiek wyciągnęli broń. Elf swój miecz a najemnik swoją „maczetę na ludzi”. Jako że miecze mogła nosić tylko szlachta najemnicy stworzyli własny rodzaj broni. Broń miała ciężkie, jednosieczne ostrze podobne do ostrza maczety, tylko dłuższe, długą rękojeść często obwiązaną jakąś skórą. Siekacze, bo tak nazywała się owa broń, nadawały się do rąbania kolejnych fal przeciwników. Drzwi do karczmy wypadły z zawiasów a do środka weszli trzej mężczyźni. Ten środkowy, prawdopodobnie ich dowódca był łysy i nie miał jednego oka. W ręku dzierżył topór a na sobie miał kaftan z ciemnej skóry. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Kilku przerażonych chłopów kuliło się w rogu pomieszczenia. Nathan i Mardok stali oparci o ścianę. No, i mieli przy pasach nieźle wypchane sakiewki.
-Brać ich. – warknął łysy osobnik a dwoje zbójów rzuciło się na parę przyjaciół. Byli, podobnie jak Nathan, uzbrojeni w siekacze. Ten, który zaatakował najemnika skończył z rozprutym brzuchem. Drugi, który rzucił się na elfa po chwili patrzył na kikut swej dłoni a następnie stracił głowę, która potoczyła się po podłodze karczmy.
Łysy, który widział co potrafią elf i człowiek wybiegł przez drzwi krzycząc coś do swoich kamratów. Elf westchnął i poszedł schodami na piętro, do swojego pokoju. Po chwili Nathan usłyszał krótki krzyk a następnie odgłos ciała wypadającego przez okno. Kilka minut później na schodach pojawił się Mardok w swojej srebrnej koszulce kolczej.
-Ktoś grzebał w twoich rzeczach?- zapytał najemnik.
Elf tylko uśmiechnął się.
Gdy wyszli przed karczmę zobaczyli trójkę jeźdźców i grupę osobników podobnych do tych, których zabili w karczmie. Ci jak na komendę spojrzeli na elfa i najemnika. Po chwili osobnik na koniu, cały odziany w czerń kapturem na głowie krzyknął coś i w kierunku elfa poleciał ognisty płomień. A więc był z nimi mag. Rozbójnicy, którzy przybyli na pieszo, ruszyli w kierunku Nathana, który wskoczył do karczmy. Elf, ratując się przed zaklęciem odskoczył w bok. Na ziemi szybko nakreślił jakieś znaki. W powietrzu zaczęła unosić się gęsta mgła. Po chwili widoczność była ograniczona do kilku metrów.
Najemnik stał w miejscu gdzie były drzwi i gdzie mogło go atakować najwyżej trzech, czterech przeciwników. Elf fechtował się z osobnikiem ubranym na czarno, reszta konnych uciekła razem z częścią bandytów. Ostrze czarownika było wykonane z ciemnej stali noszącej ślad upływu czasu. Zardzewiałe ostrze odbijało się od miecza elfa który znajdował się w nielichych kłopotach. Przeciwnik na koniu przewidywał ruchy Mardoka który próbował coraz bardziej wymyślnych sztuczek.
Wokół Nathana utworzył się już stos ciał. Najemnik miał na ramieniu paskudne rozcięcie, ale jakoś się trzymał. Zacisnął zęby i ruszył na pomoc elfowi. Mag, atakowany z dwóch stron zaczął się wycofywać. Siekacz Nathana raz po raz coraz bardziej wykruszał ostrze czarodzieja. W końcu ostrze pękło a koń, który dostał jego odłamkami w brzuch upadł kwicząc z bólu.
-Arsum! – krzyknął odziany w czerń osobnik a lewe ramię Mardoka stanęło w płomieniach. Z niezwykłą prędkością mag obrócił się i uderzył najemnika w splot słoneczny pozbawiając go tchu. Potem zaczął uciekać.
Mgła przywołana przez elfa zaczęła się rozpraszać. W kilku miejscach leżały trupy chłopów, część domów płonęła a przed wejściem do karczmy leżał mały stos ciał zbójców, których zarąbał Nathan. Elf przejechał dłonią nad swoją ręką a ogień zgasł. Następnie podszedł do Nathana i zaczął się rozglądać. Najemnik, który właśnie kawałkiem koszuli wiązał ranę na ramieniu kątem oka zerknął na elfa.
- Teraz pewnie chcesz zabić tego maga.- powiedział.
Elf skinął potwierdzająco głową.
- Niech cię cholera stary. Widziałeś co on umiał?! Widzisz co zrobił z tą wioską?! -zaczął krzyczeć najemnik. – Życie ci niemiłe?! Co, sam zabijesz wszystkich bandytów?!
Elf spojrzał znacząco na Nathana.
-Co, ja mam ci pomóc ? – krzyknął najemnik.
Mardok potwierdził skinieniem głowy.
-Na mnie nie licz, szpiczastoucha zarazo.


Kilka minut później elf i człowiek szli w stronę ratusza. Najemnik przeklinał pod nosem elfa, swoją głupotę i cały świat jako taki. Słońce grzało niemiłosiernie, chłopi gasili płonące budynki. Ten, który prowadził ich do wójta, nazywany Bodar wydawał się przerażony. Podobno w poprzednim ataku stracił syna i żonę.
Wójt miał swoją siedzibę w niskim, kamiennym domu. Teraz dom ten był otoczony przez kordon chłopów z widłami. Widząc, że elf i najemnik są prowadzeni przez swojego przepuścili ich bez słowa. Bodar otworzył ciężkie dębowe drzwi i wszedł do pokoju. Za biurkiem siedział stary, siwowłosy człowiek który swoje lata miał już dawno za sobą.
-He? - zapytał.
-Wójcie, przyprowadził żem tych dwóch. Ponoć chcom pomóc. – powiedział Bodar.
-Ale nie za darmo.- wtrącił najemnik. – Czasy ciężkie, wszystko kosztuje.
Wójt patrzył się niego z jego oczu nie dało się nic wyczytać. Elf milczał. Kilka kobiet w pomieszczeniu patrzyło z nadzieją na Nathana.
-Dziesięć koron i macie tę bandę z głowy.
-Yyy…pinć. – powiedział wójt.
-Dziewięć.
-Szyść.
-Osiem i niech cię cholera.
-Siedem.
-Przybite. – Nathan wyciągnął rękę. Wójt uścisnął dłoń, przypieczętowując tym samym zawartą umowę.- No, to pogadajmy…


Siedzieli w karczmie we trzech – najemnik, elf i wójt. Ciała sprzątnięto, wstawiono nowe drzwi. Widać to nie był pierwszy raz, bo chłopi z naprawami uwinęli się szybko.
- No, wójcie, przejdźmy do rzeczy. – powiedział Nathan. – Kiedy to się zaczęło, kim był ten magik, co to za ludzie was napadli.
Wójt myślał przez chwilę, podrapał się po głowie, pomyślał jeszcze chwilę i rzekł: -No, będzie ze dwa księżyce temu, panie. Ano jak się zwie inszy magik? Tego po prawdzie nie wiem, ale gadajo, że to nie człowiek ino bestia, twór magiji plugawej. A ludzie te, co na nas nachodzą Wilcami się zwą, alem nie wiem czemu.
- Wiecie wójcie, gdzie mają kryjówkę ? – zapytał najemnik i pociągnął łyk piwa.
- Ano wiemy panie. Nasz leśniczy, stary Gallas wyśledził ich kryjówkę tydzień temu, przypadkiem w czasie łowów. To ponoć jaskinia, w której kiedyś orki obozowały.
- Zgaduję, że tych orków już tam nie ma ? – zapytał najemnik. Nie miał szczególnej ochoty walczyć z tymi dwumetrowymi stworzeniami na ich terenie.
-Nie wiedzielim ich od dwóch dziesiątek lat panie. Mój tatko, wiedzieć ci panie, zebrał chłopów i wspólnie poszli i wykurzyli stwory…
- Dobra, dobra, nieciekawym . – przerwał Nathan który nie miał ochoty słuchać prawdopodobnie długiej opowieści jak to ojciec wójta wykurzał orków z jaskiń. – A ten leśniczy, gdzie go znajdę?
- Pewnie w jego chacie, na skraju wioski. Ino to dziwak, rzadko wychodzi do ludzi. Ponoć jego ojciec…
- Dobrze, dobrze, opowiecie później. Musimy z nim porozmawiać. Poślijcie kogoś po niego, wójcie.
Wójt skinął głową do jednego z wieśniaków. Ten podszedł, a wójt powiedział mu kilka słów. Następnie chłop biegiem rzucił się do drzwi i pobiegł, jak myślał Nathan, po owego Gallasa. Tymczasem Mardok milczał i rozmyślał, od czasu do czasu popijając piwo. Kilka minut później do Sali wszedł jakiś człowiek. Był wysoki, miał mocno opaloną skórę. Oczy miał ciemnozielone, włosy długie, ciemnobrązowe. Na szyi miał powieszony amulet przedstawiający pazur, symbol Wotana, pana lasu. Przedstawił się jako Gallas.
- Siadajcie, panie łowczy, siadajcie. – powiedział Nathan. – Wójt rzekł, żeście znaleźli ową kryjówkę bandytów, co was nękają.
Gallas skinął głową.
- Nie widzieliście żadnych umocnień? Żadnych wieżyczek, czujek, pułapek?
- Nie widziałem. – odparł łowczy. Głos miał ochrypły, dość nieprzyjemny dla ucha.– Ale…muszę was ostrzec. Widziałem tam coś dziwnego.
- Co takiego? – zapytał najemnik.
- No…- zawahał się Gallas.
- Wykrztuś to z siebie, człowieku. – nie wytrzymał Nathan, który nie należał do ludzi cierpliwych.
-Widziałem, że trzymali trola.
-Trola ?! – wrzasnął najemnik i zerwał się na równe nogi. – Skąd oni, do ciężkiej cholery, wzięli trola?!
- Nie wiem, mówię co widziałem. – odparł łowczy.
Nathan westchnął. Cóż, przyjął tę robotę, a jego własny kodeks mówił – zgodziłeś się to pracuj.
- Dobrze. – powiedział. – Potrzebuję przewodnika. Kto poprowadzi nas do tej kryjówki.
- Ja. – odparł bez namysłu Gallas. – Znam ścieżki lasu i postaram się was przeprowadzić.


Pół godziny później stali na skraju lasu. Nathan, prócz siekacza, do pasa przypiął toporek, a elf zostawił swoją zbroję. Łowczy uzbroił się za to w krótki łuk, u pasa miał przypięty kołczan ze strzałami. Na sobie miał ciemnobrązowym skórzany pancerz.
- Idźcie za mną. – rzucił krótko.
I ruszyli.
Las, który ich otaczał był gęsty, do tego zmierzchało i latały po nim chmary komarów. Po godzinie drogi Nathan już miał tego dość. Był cały pogryziony, miał paskudny humor, zranione ramię piekło niemiłosiernie. Oczywiście, przemył je wódką więc ryzyka zakażenia czymś paskudnym było znikome, ale zaraza wie. Do tego miał złe przeczucia co do tego maga.
Gdy zbliżała się północ Gallas kazał im się zatrzymać i sam poszedł coś sprawdzić. Gdy wrócił powiedział że obozowisko bandytów leży pięćdziesiąt kroków stąd, i że tu ich zostawia. Pożegnali się. Łowczy poszedł w kierunku wioski, a najemnik i elf w kierunku swojego celu. Po chwili zatrzymali się. Przed nimi rozciągał się polana, pośrodku której tkwił pagórek. W nim była jaskinia. A przed nią nie kto inny jak magik, ten sam który był w wiosce. Co prawda ani Mardok, ani Nathan nie widzieli jego twarzy, ale w jakiś sposób go poznali. Czarownik, i kilku bandytów siedziało wokół ogniska. Trola, o którym wspominał łowca nie było, ale pod tym pagórkiem mógł być kompleks jaskiń w których mogło żyć praktycznie wszystko. Najemnik i elf uśmiechnęli się. Wyprostowali się i dziarsko weszli na polanę. Bandyci zgłupieli. Nie wiedzieli, co robić. Owszem, do intruza który próbowały się zakraść należało strzelać, ale gdy ktoś podchodził tak, żeby go widzieć, bez broni?
Pierwszy wstał mag. Wyciągnął rękę i krzyknął coś, po czym w kierunku przyjaciół poleciała kula ognia. Ci, jak na komendę odskoczyli. Nathan w prawo, elf w lewo. Wyciągnęli broń. Bandyci rzucili się do ataku, było ich koło dziesięciu. Elf zręcznie unikał ciosów, najwyraźniej dobrze się bawiąc, bo cały czas był uśmiechnięty. Na razie nie atakował. Najemnik tak samo, nie dotknęło go żadne ostrze, tyle że on, w przeciwieństwie do Mardoka musiał czasem parować ciosy. Nie był ani tak szybki, ani tak zręczny jak elf.
Mag miał problem. Nie mógł za bardzo wycelować, bo elf był bardzo ruchomym celem. W końcu zdecydował się. Rzucił zaklęcie i w kierunku elfa pomknęła kula ognia. Ale elfa tak nie było, a zamiast niego teraz smażyła się czwórka ludzi, który go atakowali.
Nathanowi znudziła się zabawa. Skończył cały czas unikać i zaczął zadawać ciosy. Bandyci padali jak muchy, pozbawiani części ciała, z porozcinanymi brzuchami. W takim tempie zakończył by pracę w kilka minut.
Mag, widząc co się dzieje skoczył do jaskini. Elf pomógł przyjacielowi i razem powoli podeszli do wejścia do jaskini. Gdy tylko się zbliżyli usłyszeli potężny ryk.
A więc to tu był troll.
Cofnęli się dziesięć kroków. Po chwili z jaskini wyjechał na czarnym koniu mag, a za nim wybiegł wysoki na trzy metry, krótkonogi stwór. Jego ręcę grubością przypominały pnie starych drzew, a skóra była szara jak popiół.
Elf i najemnik mieli kłopoty.
Mag rzucił się ku Nathanowi. W ręku dzierżył długi, wyglądający na ciężki miecz, a władał nim z niezwykłą wprawą. Wymienił z najemnikiem kilka ciosów i powoli zdobywał nad nim przewagę.
Mardokowi też nie szło najlepiej. Ledwo unikał ciosów gigantycznej istoty, a ciosy które jej wymierzał po prostu odbijały się od skóry stworzenia. Kilka razy elf ledwo uniknął zmiażdżenia.
Nathan został przyparty do ściany. A właściwie do drzewa. Wysoka sosna, której gałęzie zaczynały się dopiero na wysokości trzech, może czterech metrów. Najemnikowi ledwo udawało się parować ciosy przeciwnika, którego broń raz po raz uderzała w ciężkie ostrze siekacza.
Nagle w mostek maga trafiła strzała. Ten spojrzał się na nią zdumiony po czym spojrzał na postać za Nathanem. Ten zrobił to samo. Stał tam Gallas, który właśnie po raz drugi napinał swój krótki, myśliwski łuk. Druga strzała trafiła maga w twarz. Ciało zsunęło się z konia a ten pognał przed siebie, o mało nie tratując najemnika i leśniczego.
Nie czekając Nathan wyciągnął zza pasa toporek i z całej siły cisnął nim w trola. Ostrze zasyczało w powietrzu i trafiło potwora w łopatkę. Ten odwrócił się i wzrokiem poszukał osoby, która ten topór rzuciła. Jego wzrok zogniskował się na właścicielu broni.
Stwór z rykiem rzucił się na najemnika, ale w połowie drogi w gardle utkwiła mu strzała. Troll zrobił kilka kroków i padł.
- Dzięki za pomoc, Gallas. – rzucił Nathan.
- To ja dziękuje. – Odparł łowczy. – Przez to ścierwo – pokazał na zwłoki maga. – straciłem rodzinę.
- Współczuję. – mruknął najemnik.
Łowca bez słowa skierował się w kierunku jaskini. Para przyjaciół poszła za nim. W głębi tuneli widać było światło. Gdy doszli na miejsce okazało się że to swego rodzaju kaplica. We wnęce był ustawiony ołtarz z kości, którego zwieńczenie stanowiła ludzka czaszka. Podłoga i ściany wnęki były pokryte zaschłą krwią.
Elf bez słowa poszedł i wyciągnął kawałek kredy. Nakreślił nią kilka run wokół makabrycznego ołtarza, a ten, gdy Mardok skończył, zapłonął ogniem tak jasnym, że swym blaskiem zalał całą jaskinię. Cała trójka bez słowa skierowała swe kroki do wioski. Gdy odchodzili, Nathan zerknął jeszcze na twarz maga. Łysa czaszka była pokryta tajemniczymi tatuażami, na twarzy było widać kilkudniowy zarost.


Czekali na nich. Wójt, banda chłopów czekali na nich przy chatce leśnika. Gdy tylko się zbliżyli, zarzucili przyjaciół pytaniami. Elf i najemnik uśmiechnęli się po czym Nathan rzekł:
- Należy się siedem złotych monet.



Gdy odjechali kilka mil od wioski zatrzymali się.
- Idziesz na południe, tak? – zapytał najemnik.
Elf potwierdził skinieniem głowy i wyciągnął rękę. Nathan uścisnął ją i powiedział:
- To do zobaczenia później, przyjacielu.
I ruszył na północ.


Ostatnio zmieniony przez Nathan dnia Wto 9:20, 25 Kwi 2006, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gorn
Władca
Władca



Dołączył: 17 Kwi 2006
Posty: 197
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawka

PostWysłany: Pią 14:51, 21 Kwi 2006    Temat postu:

Super! Masz talent chłopie! Było co prawda kilka wpadek i błędów ale gdybym miał wystawić ocene było by to 9+/10. Koniecznie napisz ciąg dalszy!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nathan
Potężny
Potężny



Dołączył: 20 Kwi 2006
Posty: 321
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: Płock

PostWysłany: Pią 14:56, 21 Kwi 2006    Temat postu:

Dzięki Smile Pracuję nad innym opowiadaniem (ale nie ciągiem dalszym) z Nathanem w roli głównej.

EDIT:
No, właśnie skończyłem następne opowiadanie. Myślę że jest słabsze od poprzedniego ale sami oceńcie:

Spotkanie znajomych


Nathan wędrował zatłoczonymi ulicami Salburga. Mimo dość mroźnej zimy na ulicach kwitło życie, a w karczmie trudno było znaleźć miejsce do spania. No, ale najemnik dość blisko znał właścicielkę jednego z zajazdów, która chętnie współdzieliła z nim miejsce do spania. Teraz łokciami rozpychał łokciami tłum i przeklinał świat jako taki. Szedł do swojego przyjaciela, alchemika który mieszkał w wieży przy Srebrnej Alejce.
Śnieg sypał, na ulicy tworzyły się zaspy. Najemnik szczelniej otulił się płaszczem i próbował przyspieszyć. Nic z tego, gęsty tłum skutecznie go hamował. Wreszcie, po godzinie mozolnej wędrówki zmęczony i przemarznięty stanął przed wieżą. Wszedł na schody i zapukał.
Odpowiedziało mu milczenie.
Zapukał znowu. Tym razem usłyszał dźwięk otwieranego zamka Drzwi uchyliły się i w drzwiach pojawiła się młoda ,uśmiechnięta twarz alchemika. Otworzył szerzej drzwi i powiedział:
- Wchodź, zaraza, ziąb jak cholera, zaraz przyniosę piwa.
Nathan wszedł i skinął gospodarzowi na powitanie. Ten jednak zaraz zniknął w kuchni. Najemnik powiesił płaszcz w przedsionku i przeszedł do salonu. Tam usiadł na fotelu przed kominkiem, w którym gospodarz wcześniej rozpalił. Po chwili alchemik wrócił niosąc dwa kufle piwa.
- No, Beritti, gadaj co tam u ciebie – zaczął Nathan. – Słyszałeś o jakiejś pracy dla rębajły jak ja?
Człowiek nazwany Berittim wręczył najemnikowi kufel i sam wziął porządny łyk.
- Wiesz, taki jak ty znajdzie pracę choćby jako wykidajło.
- Mówię o pracy, nie o robocie w podejrzanej spelunie.
-Wybrzydzasz.
- Ja? – zdziwił się najemnik. – To ty nie chciałeś wziąć roboty w browarze starego Boltoma, bo ponoć człekowi nauki nie przystoi.
- Bo ja jestem uczony i mi nie przystoi.
- A ja, wyobraź sobie, jestem artystą wykonującym swój fach.
- Raczej człowiekiem który umie zarąbać dziesięciu ludzi popijając piwo. – rzekł alchemik, uśmiechając się kątem ust.
- No mówię, artystą. – odpowiedział z uśmiechem najemnik.
- Tak, artysta-rzeźnik
- Jak zwał tak zwał. – urwał Nathan - To jak, słyszałeś o czymś?
Alchemik rozsiadł się w fotelu, powoli nabił fajkę i zapalił. Milczał przez chwilę i powiedział:
- A wiesz, coś mam. Tutejszy Książe, cholera wie który, namnożyło ich się ostatnio, narzeka, że ma dość bandytów napadających konwoje. Obiecuje siedemdziesiąt koron za głowę ich przywódcy. Zaraza, jak on miał…a tak, Dielcyn.
- I co, mam sam zabić zgraję bandytów?
- Nie, tylko ich przywódcę. Jak to zrobisz to twoja sprawa. A, masz przynieść jego ciało.
- Na co im cholera jego ciało ?! – zezłościł się najemnik.
Alchemik wzruszył ramionami.
- Dobra – westchnął najemnik – Gdzie znajdę tego księcia?
- Zapytaj w karczmie.
Porozmawiali jeszcze chwilę, powspominali. Potem Nathan poszedł i znowu musiał przepychać się przez tłum. Do karczmy w której nocował, „pod Okiem Sokolnika”, dotarł dopiero wieczorem. Podszedł do Rosmerty, młodej dziewczyny która usługiwała klientom i spytał o szefową. Dziewczyna ruchem głowy wskazała na zaplecze. Najemnik poszedł tam i zobaczył kobietę siedzącą za dębowym stołem i piszącą jakiś list. Kobieta była dość niska, miała długie rude włosy, które w świetle świecy wyglądały jak płomień. Podniosła głowę i na widok Nathana uśmiechnęła się. Była to Karena, właścicielka karczmy.
- Hmm? – mruknęła.
Najemnik powiedział jej, czego dowiedział się od alchemika i spytał, o którym księciu ten mógł mówić. Kobieta zaśmiała się i powiedziała:
- Coś takiego mógł wymyślić tylko książe Arken. Cholernie cwany, więc uważaj jeśli będziesz z nim rozmawiał.
- Muszę. – mruknął Nathan – Jest zima, zleceniem, w tych paskudnych czasach, nie należy gardzić.
- Znowu będzie niebezpiecznie? – zapytała czule Karena.
- O nie. – najemnik uśmiechnął się szeroko – Wiem, kto mi pomoże.


Następnego dnia rano Nathan powoli, by nie budzić Kareny, wywlókł się z jej łóżka, najciszej jak umiał ubrał się, i odziany w kolczugę ruszył do alchemika. Gdy tylko doszedł do wieży zapukał głośno w dębowe drzwi i wrzasnął:
- Beritti, niech cię cholera, wyłaź, mamy robotę.
Ktoś, głośno przeklinając podszedł do drzwi. Gdy te otworzyły się, najemnik ujrzał alchemika w długiej, sięgającej kolan, zielonej koszuli z rozczochranymi włosami.
- Czego, psiamać? – zaklnął Beritti – Nie mogłeś wpaść popołudniu?
- Mogłem. – uciął krótko najemnik. – Ale masz u mnie dług, i musisz zacząć go spłacać.
Alchemik ziewnął szeroko.
- Psiakrew, będziesz mnie tym zamęczał do końca życia. – mruknął – Daj mi kilka minut. I nie stój tu, wejdź.
Kilka minut później razem byli w drodze do zamku księcia Arkena, który szczęśliwie stał tylko godzinę drogi od Salburga.
Tym razem Nathan był Dorze uzbrojony. Przy pasie wisiał, jak zawsze, siekacz, a prócz tego szabla, dwa lekkie toporki i kilka noży. No, i miał oczywiście nóż ukryty w cholewie.
Między najemnikami a szlachtą trwał spór. Tylko szlachta mogła nosić miecze. Takie było prawo. Szlachcice mówili, że szabla to miecz więc tylko oni mogą jej używać. Najemnicy uważali że szabla to nie miecz, więc każdy może jej używać. Dotąd nikt nie rozstrzygnął sporu. No, ale według poglądów Nathana szabla mieczem nie była, o czym boleśnie przekonało się kilku szlachciców, którzy próbowali mu tę broń odebrać.
Szli powoli, a do zamku doszli koło południa. W czasie drogi alchemik przeklinał swój los.
Kiedyś Nathan uratował mu życie. Beritti podróżował akurat do przyjaciela w mieście leżącym pięćdziesiąt mil od Salburga, gdy w połowie drogi napadli go bandyci. Mimo że w walce wręcz alchemik radził sobie z trzema przeciwnikami naraz, nie umiał walczyć naraz z dziesięcioma. A w okolicy akurat był Nathan, który dostał zlecenie na tych właśnie rozbójników.
Ma się rozumieć, dla bandytów było to bolesne i śmiertelne w skutkach spotkanie, bo najemnikowi towarzyszył dziwny, małomówny ale sprawny mieczu elf. Nathan i Beritti szybko znaleźli wspólny język, a alchemik żeby odwdzięczyć się dawał czasami najemnikowi swoje mikstury i pomagał w niektórych zleceniach.
W tej chwili alchemik przeklinał swoją głupotę.
Gdy dotarli do zamku i powiedzieli, po co przychodzą dopuszczono ich przed oblicze księcia Ten spotkał się z nimi w dużym, wykładanym drewnem gabinecie. Książe Arken był dość niskim, pulchnym człowiekiem. Miał długie, lekko kręcony blond włosy i czarne oczy. Odziany był, zgodnie z panującą 1)śród szlachty madą w fantazyjny, wielokolorowy strój. Spojrzał to na szablę, to na Nathana, ale nie czynił uwag. Najemnik miał już pewną sławę.
- O co chodzi? – spytał książę.
- Chodzi o Dielcyna, książę. – odparł alchemik. – Ja i mój towarzysz chcielibyśmy podjąć się tego zadania.
- To bierzcie się do roboty.
Alchemik uśmiechnął się i powiedział:
- To udziel na informacji.
Książę zamyślił się przez chwilę. Był człowiekiem skąpym. I jak większość książąt, mało uczciwym. No, i jak prawie każdy szlachcic nie znosił najemników. Ale nie miał wyboru i musiał korzystać z ich usług.
- Pytajcie. – powiedział zrezygnowany
- Wiesz, gdzie ukrywa się Dielcyn?
- Nie.
-Jak wygląda?
- Nie.
- Jak liczna jest szajka?
- Nikt nie przeżył żadnego ataku by o tym opowiedzieć. Imię poznaliśmy tylko dzięki temu, że wycina je na deskach obrabowanych wozów.
- Wystarczy. – powiedział alchemik – Życzę miłego dnia, książę.
Nathan i Beritti siedzieli w karczmie nad cienkim piwem. Mieli problem. Najemnika sprawa Dielcyna zainteresowała, znał bowiem kogoś o podobnym imieniu, dawno temu. I nie pałał do tej osoby sympatią.
- Myśl, Beritti, cholera, myśl. – mówił Nathan. – Zależy mi na tej wypłacie.
Alchemik mruknął coś w odpowiedzi i pociągnął kufla. Nagle zachłysnął się. Najemnik huknął go w plecy, a gdy tylko przyjaciel odzyskał dech powiedział:
- Może…zatrudnimy się w jakiejś karawanie? – zaczął – Jeśli Dielcyn napada tylko te bogatsze, to łatwo będzie się w takiej zatrudnić. Tam zawsze potrzebują ochroniarzy.
-Niech cię cholera stary. Że też sam na to nie wpadłem.
Kilka godzin później załapali się jako ochroniarze do eskorty ładunku srebra na południe. Pogodna poprawiała się, nie sypał już śnieg. Nathan i alchemik wędrowali na czele karawany, wypatrując jakiś zasadzek. Lekki puch przysypał drzewa, ale widac już było pierwsze przebiśniegi. Zbliżała się wiosna.
Coś zaszeleściło w krzakach po obu stronach drogi. Ze wszystkich stron zaczęli atakować bandyci. Odziani w brązowe płaszcze doskonale się maskowali, w rękach trzymali zakrzywione, marweckie szable. Z krzaków na środek drogi wyskoczył jakiś człowiek. W przeciwieństwie do reszty nie nosił kaptura. Miał krótkie blond włosy, mocno opaloną skórę i przenikliwe, zielone oczy. Na twarzy miał bliznę, która biegła od lewej strony czoła, poprzez brew aż do kącika ust.
Nathan od razu poznał tego osobnika. Wcześniej nazywał się Dielc. I to Nathan zostawił mu te bliznę na twarzy.
Cóż, Dielcyn zostawił mu bliznę na lewej ręce.
Jednym zręcznym ruchem Nathan wyciągnął szablę, podobną do tej, jaką miał Dielc. Herszt bandytów wyszarpnął swój miecz i z krzykiem ruszył do ataku. Czwórka bandytów związała walką alchemika, więc ten nie mógł pomóc Nathanowi.
Herszt był zręcznym wojownikiem. Wymieniali z najemnikiem całe serie ciosów, tak że obydwoje wyglądali jak tancerze prezentujący swe możliwości. Nathan był jednak lepszy. O lata praktyki polowania na bandytów i karczemnych bójek lepszy. Ustawił swoją szablę tak, by ostrze przylegało do wewnętrznej strony ręki. Gdy Dielc uderzył silnym ciosem z góry najemnik wolną ręką uderzył go w gardło. Herszt padł na kolana, krztusząc się krwią, a najemnik chwycił broń normalnie i wbił ją bandycie w czoło.
Obok alchemik zabijał właśnie ostatniego z atakujących go rozbójników. Reszta straży też dawała sobie radę.
Kilka minut przed odjazdem Nathan wprowadziło eskorty kilku swoich znajomych, którzy byli mu coś winni. Nie byli to nowicjusze ani niedorajdy z podrzędnej speluny. To byli zawodowcy, jedni z lepszych w okolicy.


Karawana ruszyła dalej, a Nathan i alchemik wykupili z niej konia i ruszyli do twierdzy księcia. Zwłoki bandyty były zawinięte w koc i przerzucone przez grzbiet konia.
- Wiesz, wyglądałeś jakbyś go znał – powiedział Beritti.
- Bo znam. Nieźle mnie urządził. – najemnik pokazał bliznę.
Do końca podróży nie rozmawiali.


Nathan odebrał nagrodę i podzielił się z alchemikiem. Później każdy ruszył swoją drogę. Najemnik spakował swoje rzeczy z karczmy i wyjechał z miasta drogą na zachód. Podobno szalała tam jakaś wojna między księstwami, więc była okazja do zarobku.
Nathan uśmiechnął się. Zapowiadała się ciekawa przygoda.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gorn
Władca
Władca



Dołączył: 17 Kwi 2006
Posty: 197
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawka

PostWysłany: Pon 18:47, 24 Kwi 2006    Temat postu:

Szczeże mówiąć tamto było o wiele lepsze. 7-
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Sesje Strona Główna -> Zwoje Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin