Forum Sesje Strona Główna Sesje
Witamy z powrotem!
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

"Przybysz"

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Sesje Strona Główna -> Zwoje
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Nathan
Potężny
Potężny



Dołączył: 20 Kwi 2006
Posty: 321
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: Płock

PostWysłany: Pon 20:58, 23 Paź 2006    Temat postu: "Przybysz"

Opowiadanie napisane pod wpływem chwili. Może kiedyś napiszę kontynuację, nie wiem.

Był późny, letni wieczór. Sołtys Zemiel pchnął ciężkie, okute metalem dębowe drzwi. Te ustąpiły skrzypiąc przeraźliwie. Sołtys wszedł do ciepłego, dusznego wnętrza karczmy. Kilka głów obróciło się i spojrzało na niego. Gdy poznali, że swój wrócili do rozmów. Tymczasem Zemiel rozejrzał się w poszukiwaniu pewnego człowieka. Wieść niosła, że w owej karczmie przebywał wędrowiec.
Zemiel natychmiast odnalazł go wzrokiem. Siedział sam, w kącie sali, popijając miejscowe piwo z glinianego kufla. Przed nim na dębowym stole stał talerz z resztkami. Mężczyzna miał na oko dwadzieścia pięć lat, dobrze umięśniony, z długimi brązowymi włosami podtrzymywanymi przez opaskę, posiadał też kilkudniowy zarost. Skóra na twarzy była ogorzała, nad brwią miał małą bliznę. Czarne niczym noc, głębokie oczy wpatrywały w zamyśleniu w kufel. Miał na sobie czarny kaftan i luźną, białą koszulę. Luźne spodnie włożył w wysokie, skórzane buty. Te, już wyglądu było poznać, były noszone nie pierwszy rok.
Włodarz podszedł i zatrzymał się przy stole nieznajomego. Mężczyzna podniósł wzrok i patrzył bacznie na sołtysa. Ten, z jakiegoś powodu, zastanowił się czy wie co robi. Ten mężczyzna budził nim dziwny niepokój, lęk.
- Można? – spytał Zemiel i wskazał na ławę naprzeciw wędrowca. Ten tylko skinął głową. Zemiel usiadł i zmierzył wzrokiem mężczyznę. Po chwili rzekł:
- Jestem Ziemie. Jestem tu sołtysem.
- I co mi do tego – rzekł chłodno nieznajomy. Głos miał głęboki, miły dla ucha.
- Wyglądacie panie na wprawionego w wojaczce. Jak was zwać?
Nieznajomy uśmiechnął się. Nie był to uśmiech przyjemny, raczej groźny i niepokojący.
- Mordim.
- Z Borów, jak wnoszę z wymowy?
- Z Borów.
- Nie wyglądacie panie jak jeden z dzikich.
- O tym chcieliście gadać? – upomniał Mordim z Borów.
- Ano, panie, nie o tym. – rzekł ciężko sołtys. – Widzicie, praca by się znalazła.
- Nie szukam roboty. – odparł cierpko rozmówca.
- Może byście wysłuchali?
Mordim tylko skinął głową na znak, że się zgadza.
- No więc widzicie – zaczął Zemiel – U nas, jak widzicie, tylko góry i lasy. No, po ostatniej wojnie, jak to się wojsko przetoczyło, pod broń powołało, kto chałup bronić nie miał. I się różnego tałatajstwa namnożyło. Wiecie, co mówię, zbóje, gobliny, sami bogowie wiedzą co jeszcze. No, ale do rzeczy, bom się rozgadam i noc przesiedzimy. Ostatniej wiosny zbójów, co nam co miesiąc część zbiorów zabierali coś przepędziło. I bodaj temu na zdrowie, tylko dziękować. No, tak by można pomyśleć.
Sołtys westchnął i podjął opowieść.
- Tyle że potem żeśmy zobaczyli co. Przylazło to poprzedniej wiosny, wielkie na sześć łokci, drzewo wyrwał i na broń przerobił. Kamieniami ponabijał. Jak już mówiłem, wielki, pancerz zmontował ze starych płyt, w hełmie rodem z trola zdjętym. Przychodzi, i żreć chce. No to my że nie damy. Poszło trzech strażników księcia, co przez wieś akurat przejeżdżali, ale bydle ciosem zmiotło. No, to żeśmy dali. Ale wraca, co miesiąc czy dwa i przeżera nam pół zapasów. My już teraz na zapasach zimowych, panie.
- I na co liczycie?
- Może moglibyście ubić go, panie.
Mordim uśmiechnął się znowu. Sołtysowi serce w gardle stanęło. Mężczyzna rzekł powoli:
- A ile jesteście skłonni zapłacić?
- Ano, to kolejna rzecz panie. Widzicie, stwór prócz nas i karawany rabuje, nawet komornika hrabiego obrabował. I siedzi na złocie, znaczy się.
- A skąd wiecie? Byliście tam? – zapytał rzeczowo wędrowiec
- No, nie…-zawahał się Zamiel.
- No to co? Na ślepo mam iść? Nie ze mną takie rzeczy. Dajcie jakąś sumealbo sami sobie zabijajcie potwory.
Sołtys otarł łyse czoło wymiętą chusteczką. Umysł miał wypełniony strachem, coś w tym mężczyźnie przerażało go.
- Pięć…pięćdziesiąt marek srebrem? – spytał ostrożnie.
Mężczyzna zaśmiał się głośno. Kilku bywalców spojrzało na niego.
- Sześćdziesiąt albo sami sobie polujcie.
Zamiel głośno przełknął ślinę.
- Zgoda – rzekł suchym głosem.

Mordim szedł lasem. Otaczała go ciemność, drogę oświetlało mu światło gwiazd prześwitujące przez konary. U jego pasa kołysał się miecz, w dłoni zaś trzymał łuk. Gryfy łuku były pokryte dziwnymi znakami, które uczony badacz rozpoznałby jako dzieło wikingów z Borów. Na cięciwie była osadzona strzała. Lotki miała czarne, z piór kruka. Grot ciężki, masywny, zadający straszne rany. Miecz schowany był w jaszczurze, z ciężkim, lekko wygiętym w stronę ostrza jelcem i masywną, okręconą skórą rękojeścią. Ta zakończona była łbem smoka z otwartą paszczą.
Na szyi wojownika z Borów, zawieszony na rzemieniu, kołysał się pęk tojadu. Mordim dużo słyszał o tych lasach i wolał być przygotowany.
Szedł coraz dalej w las. Chłopi twierdzili, że olbrzym ma kryjówkę głęboko w lesie, prawie że u podnóża gór. Jednak Mordim cały czas rozglądał się bacznie. Wiedział, że w starych lasach żyją różne istoty. Straszliwe istoty.
Na wschodzie usłyszał wycie wilka. Uśmiechnął się. Uznało za dobry znak od jego boga. W milczeniu pokonywał kolejne kilometry. Nagle do jego nosa doleciał zapach gotowanego mięsa. Powęszył chwilę i skręcił w lewo, ku źródłu owego zapachu. Po kilkunastu krokach usłyszał odgłosy bójki. Przyspieszył lekko, licząc że owa szamotanina zagłuszy jego kroki. Dobiegł do starej kłody i uklęknął. Widział zza niej wyraźnie dwie sylwetki przy ognisku. Przyjrzał się i rozpoznał, iż owe sylwetki należą do orków. Blisko dwa metry wzrostu, odziane w skóry. Każdy z nich w dłoni trzymał stary, poszczerbiony nóż. Ostrza tych noży śmiało mogły jednak konkurować z małymi mieczami. Do tego, jak zauważył Mordim, były poplamione starą krwią. Znał ich język na tyle, by zrozumieć że kłócą się o jedzenie. Powoli napiął cięciwę i wycelował. Nie lubił orków. Takie jak te zazwyczaj rabowały i paliły wioski, odbierając mu robotę.
Pierwsza strzała trafiła orka w szyję. Jego towarzysz patrzył w zdziwieniu jak ciało przyjaciela osówa się powoli do ogniska. Następnie usłyszał kroki i odwrócił się. Mordim szedł z obnażonym mieczem. Jego ostrze wyglądało na ciężkie, miało prawie metr długości. Uchwyt był na tyle długi, by broń można trzymać w dwóch rękach. Z krzykiem Ork ruszył na wojownika.
Mordim uniknął szerokiego cięcia nurkując pod ostrzem przeciwnika. Gdy znalazł się za nim szybko podniósł miecz i przejechał nim orkowi po plecach. Masywne ostrze z łatwością przecięło kręgosłup i żebra. Ork padł na ziemię a Mordim uderzył znowu. Tym razem w głowę. Odłamki czaszki i mózgu poleciały na kilka stron.
Wojownik wytarł ostrze w skóry orka i schował go do jaszczura. Poszedł po swój łuk i ruszył w dalszą drogę. Nie wszczął tej walki tylko dla rozrywki. Chciał rozgrzać się przed trudniejszym przeciwnikiem.
O tym, że jest blisko celu powiedział mu mdły zapach rozkładającego się mięsa. Zwolnił kroku. Zbliżała się północ a miesiąc oświetlał mu drogę. Stanął za drzewem i spojrzał na wejście jaskini.
Jaskinie poprzedzał dziesięciometrowy pas równego terenu. Przed wejściem leżały stare ciała w róznym stopniu rozkładu – kości, świeże kawałki, części w różnym stopniu rozkładu. Wejście było wysokie na cztery metry, w samej zaś jaskini Mordim dostrzegł swój cel. Bestia spała zwinięta w kłębek mimo odległości słyszał jej chrapanie.
Mordim podszedł powoli do wejścia jaskini. Powoli, tak by nie obudzić olbrzyma wdrapał się na wejście do jaskini. Góra była lekko pochylona, dzięki czemu wojownik mógł oprzećsię plecami o ścianę. Wyciągnął dwie strzały i krzyknął najgłośniej jak umiał jednocześnie naciągając łuk.
Usłyszał pomruk z głębi jaskini. Coś wielkiego podniosło się i ciężko ruszyło w stronę wyjścia.
Gdy tylko ukazał się łeb bestii Mordim wystrzelił. Strzały odbiły się jednak od hełmu, jaki potwór nosił na głowie. Obrócił się szybko i w stronę wojownika wystrzeliła długa na dwa metry, nabijana ćwiekami maczuga. Chłopi nie kłamali. Było to po prostu drzewo obdarte z liści. Mordim wyobraził sobie co by zostało z niego po takim ciosie. Puścił łuk i susem skoczył nad głową olbrzyma. Gdy wylądował wykonał przewrót przez bark by zamortyzować upadek, ale siła z jaką uderzył w ziemię sprawiła, że przed oczami pojawiły mu się ciemnosine plamy. Wstał jednak szybko i wyciągnął miecz. Gdy tylko się odwrócił zobaczył biegnącego w swoją stronę potwora. Bestia na piersi miała metalową pokrywę, za plecach drugą. Obie były spięte łańcuchami tworząc coś w rodzaju zbroi.
Cios spadł z góry. Mordim odskoczył lekko w lewo i natychmiast doskoczył do potwora tnąc w nieosłonięty bok. Ostrze weszło w twardą skórę. Pojawił się problem – broń nie chciała wyjść. Raniona bestia zawyła. Krzyk wstrząsnął lasem. Wojownik puścił miecz i pobiegł w stronę trupów. Te wciąż miały broń, którą trzymały w chwili śmierci. Chwycił starą włócznię i ruszył biegiem w stronę potwora. Ten tylko znowu zaryczał, uniósł powoli broń. Gdy Mordim podbiegł wystarczająco blisko, opuścił ją.
W ostatniej chwili wojownik odskoczył i wyprowadził pchnięcie. Celował w odsłonięte gardło. Trafił. Zardzewiałe ostrze przebiło twardą skórę i przecięło kręgosłup. Mordim złamał łokciem dwumetrowe drzewce mniej więcej w połowie długości. Kawałek kija z wystającym drzazgami wbił w poszerzającą się ranę po mieczu. Odskoczył, gdy stwór rozpaczliwie machnął maczugą. Zrobił to jednak zbyt gwałtownie i upadając skręcił kostkę. Jego dłoń natrafiła na łuk. Wyciągnął strzałę z kołczana i napiął łuk. Strzelił. Pocisk trafił w łańcuch podtrzymujący płytę. Ta zsunęła się z trzaskiem. Olbrzym padł.
Mordim, kuśtykając, wyszarpnął z ciała bestii swój miecz. Schował go do jaszczura i wszedł do jaskini. Znalazł tam trochę skór, kilka srebrników i zardzewiały kirys. Tego ostatniego nawet nie tknął. Wziął tylko monety.

Nad rankiem wrócił do wioski. Kuśtykał. Przed wioską stał sołtys, kilku chłopów. Zemiel miał na sobie kolczugę, w dłoni trzymał miecz. Jeden z chłopów miał starą kuszę, większość miała cepy. Mordim zatrzymał się. Sołtys uśmiechnął się i rzekł:
- Słyszelim jakieście walczyli. Spać się nie dało.
- Moja zapłata – odparł wojownik. Sołtys rzucił mu sakwę którą Mordim złapał w locie.
- Dwadzieścia srebrnych, jakeśmy się umawiali.
- Miało być sześćdziesiąt – warknął ze złością Mordim
Chłop znacząco przyłożył kuszę do barku. Mordim warknął i ruszył w stronę lasu. Sakiewkę schował do kieszeni.
- Dwadzieścia? – mruczał do siebie – To jeszcze zobaczymy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Erilad
Awatar



Dołączył: 24 Maj 2006
Posty: 437
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płock

PostWysłany: Wto 7:29, 24 Paź 2006    Temat postu:

Nie wiem czemu, lecz wyraźnie kojarzy mi się to z walką z Mantikorą z "Miecza Przeznaczenia"...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nathan
Potężny
Potężny



Dołączył: 20 Kwi 2006
Posty: 321
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: Płock

PostWysłany: Wto 14:06, 24 Paź 2006    Temat postu:

Może napiszesz, który fragment?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Erilad
Awatar



Dołączył: 24 Maj 2006
Posty: 437
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płock

PostWysłany: Wto 16:15, 24 Paź 2006    Temat postu:

Ąrgh... sorki... nie z Miecza tylko z "Ostatniego Życzenia"

a który fragment? Hmm... początek oraz koniec i ze środka też niektóre rzeczy...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nathan
Potężny
Potężny



Dołączył: 20 Kwi 2006
Posty: 321
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: Płock

PostWysłany: Wto 18:13, 24 Paź 2006    Temat postu:

Wybacz, ale nie przypominam sobie opowiadania z Mantikorą...wiesz, mam słabą pamięć, rzuć może nazwę opowiadania.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Erilad
Awatar



Dołączył: 24 Maj 2006
Posty: 437
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płock

PostWysłany: Wto 19:04, 24 Paź 2006    Temat postu:

W Twoim wieku [około 70] to się zdarza P

Nie pamiętam tytułu, ale z tego co pamiętam jest to pierwsze opowiadanie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nathan
Potężny
Potężny



Dołączył: 20 Kwi 2006
Posty: 321
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: Płock

PostWysłany: Wto 19:13, 24 Paź 2006    Temat postu:

Pierwsze jest o strzydze młodzieńcze.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kot
Rycerz
Rycerz



Dołączył: 26 Lip 2006
Posty: 162
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płock

PostWysłany: Wto 19:18, 24 Paź 2006    Temat postu:

Pisz dalej robi się ciekawie^^. Opowiadanie wciąga.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Erilad
Awatar



Dołączył: 24 Maj 2006
Posty: 437
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płock

PostWysłany: Śro 6:16, 25 Paź 2006    Temat postu:

Dobra, racja... nie pamiętam które to było
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nathan
Potężny
Potężny



Dołączył: 20 Kwi 2006
Posty: 321
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: Płock

PostWysłany: Śro 21:11, 25 Paź 2006    Temat postu:

Dobra, znalazłem chwilę i napisałem zakończenie opowiadania. Może jeszcze napisze coś z udziałem Mordima, nie wiem. Zobaczy się.

Mordim siedział na kamieniu, Spędził w tym lesie już dobry tydzień zdążył poznać okolicę. Wyleczył już całkowicie rany po walce z olbrzymem, teraz zaś szykował się do zemsty. Znał rozkład budynków wioski i wiedział, gdzie ów Zemiel mieszka. Pozostawał problem.
W kołczanie miał tylko trzy strzały a samotny szturm na wioskę nie miałby sensu. Zabiłby kilku chłopów zanim by go utłukli na na tym by stanęło. Nawet nie zbliżyłby się do sołtysa.
Pogrzebał kijem w ognisku. Zostały mu tylko trzy strzały. O jedzenie nie musiał się martwić, mógł polować – w lesie było pełno zwierzyny. Ktoś, kto jak Mordim przetrwał pięć lat wśród wikingów taki sposób życia nie był nowością.
Wojownik westchnął w wdrapał się na drzewo. Sypiał tak cały czas. W lesie czaiło się wiele niebezpieczeństw a nie chciał, by ukąsił go jakiś leszy albo dziwożona. Prócz tego w tej kniei żyło stado orków, a on nie miał ochoty obudzić się otoczony przez te bestie. Mordim podrapał się w policzek w zadumie.
W całej wiosce jedynym murowanym budynkiem była karczma. Reszta była zrobiona z drewna. Budynek sołtysa stał przy samym rynku w centrum wsi. Wieś zaś była otoczona przez pola i podkraść się było tylko od strony stawów, gdzie rosła jeszcze jakaś trawa.
A wiec wiem już jak wejdę, pomyślał Mordim. Od strony stawów.
Tylko co dalej? Mordim chciał się zemścić. Nie był wprawdzie z wikingów, ale lata spędzone z tym ludem odcisnęły piętno na jego psychice. Spojrzał gwiazdy. Młot Thora, tak widoczny na niebie północy był tylko małym zbiorowiskiem gwiazd. Świeciły tu inne gwiazdy.
Mordim zsunął się z drzewa. Postanowił. Wziął łuk w dłoń, strzały, przypiął miecz do pasa. Poprawił klamry butów. Nie chciał, by coś przeszkadzało mu w trakcie zemsty.
Biegł szybko ku stawom, wiedział, że tak późnym wieczorem chłopi nie pojawiają się w lesie. Gdy dotarł do stawów padł na kolano i rozejrzał się. Dookoła grały pasikoniki czyniąc przeraźliwy hałas. W stawie pływały grube karpie, tłoczyły się tuż przy powierzchni. Wojownik jeszcze raz rozejrzał się uważnie. Podejrzewał, że sołtys kazał chłopom uważać na niego i nie chciał tego sprawdzać w praktyce.
Słońce zaszło, było dość ciemno. Widział coraz więcej ludzi idących w stronę karczmy. To dobrze, pomyślał, ulice będą puste.
Nagle za jego plecami rozległ się krzyk. Jakiś chłop zauważył go i podniósł raban. Mordim natychmiast wpakował mu strzałę w gardło i przylgnął plecami do ściany najbliższego budynku. Biegnący w stronę ciała ludzie nie zauważali go. Przemknął się na ulicę i natychmiast zniknął w cieniu między dwoma domami. Czekał przez chwilę, ale nic się nie działo. Ruszył w stronę domu sołtysa.
Gdy tylko tam dotarł, zauważył że dom jest otoczony przez wartowników. Zaklął, obrażając poważnie matki mieszkańców wioski, wartowników i sołtysów jako takich. Wypatrzył tego ze strażników, który trzymał kusze. Napiął łuk i wymierzył.
Strażnik nie zauważył go. Rozmawiał właśnie z jakąś młodą dziewczyną, uśmiechał się do niej. Mordim puścił cięciwę. Grot strzały wbił się w brzuch mężczyzny. Ten zgiął się i wypuścił broń. Upadł na twarz a wokół niego zaczęła rosnąć kałuża krwi. Strażnicy spostrzegli agresora i ruszyli w jego kierunku. Uzbrojeni byli w włócznie, jeden miał topór. Było ich już tylko pięciu. Mordim napiął ostatnią ze strzał i wypuścił w stronę jednego z wartowników. Strzałą chybiła i wbiła się w ścianę chaty.
Mordim odrzucił łuk i wyszarpnął miecz. Ciężkie ostrze zadźwięczało w świetle gwiazd. Wojownik ruszył spokojnym krokiem. Zrobił trzy kroki i pierwszy przeciwnik pchnął go włócznią. Zrobił krok w lewo i złapał za drzewce włóczni. Pociągnął i wyrwał broń wartownikowi. Oddał mu ją. Grotem do przodu. Broń utkwiła przeciwnikowi w brzuchu.
Drugi rzucił się dziko pchając włócznią. Mordim był szybszy. Kucnął i pozwolił, by grot włóczni przeleciał mu centymetr nad głową, następnie ciął mieczem od dołu. Ostrze weszło w mostek i zatrzymało się dopiero na brodzie. Trysnęła krew. Ten z toporem próbował ściąć wędrowcowi głowę jednak on przeżył niejedną walkę. Wyszarpnął miecz z ciała poprzedniego przeciwnika i ciął na odlew, szerokim łukiem. Cios wytrącił broń strażnikowi i rozorał rękę. Zanim jednak ten zdążył to zauważyć wojownik z północy obrócił się na pięcie i ściął mu głowę. Reszta ze strażników uciekła. Mordim schował miecz i poszedł po swój łuk. Gdy w bronią w ręku obrócił się zobaczył sołtysa stojącego we framudze drzwi. Trzymał napiętą kuszę.
Wystrzelił. W tej samej chwili Mordim rzucił się na niego z dzikim krzykiem. Bełt utkwił mu w nodze, wojownik upadł. Obrócił się przez bark w wstał. Czuł, jak po nodze rozlewa mu się ciepła, lepka krew. Poczuł jej charakterystyczny zapach. Zacisnął zęby w bólu i wyszarpnął miecz.
- Po co tu wróciłeś, włóczęgo – rzekł hardo Zemiel
- W moim kraju – odparł wojownik – kłamców się zabija.
Sołtys wybuchł śmiechem. Rzucił kusze na bok i sięgnął do wnętrza chaty. Wyciągnął włócznię.
- Myślisz że co? – spytał – Że jakiś włóczęgo może się tu panoszyć? Dyktować ceny?
- Umawialiśmy się…
- I widzisz jak skończyłeś – to wyrzekłszy cisnął włócznią. Ta poszybowała ciężko w stronę Mordima. Grot zbliżał się ku piersi wojownika, ku jego sercu.
Mordim chwycił za miecz. Nie wyciągnął go jednak. Oderwał go wraz z jaszczurem i zasłonił się nim. Włócznia odbiła się i upadła u stóp woja. Ten uśmiechnął się. Podniósł włócznię i cisnął nią z całej siły.
Broń uderzyła w sołtysa z głuchym mlaśnięciem. Zemiel poleciał w tył i włócznia wbiła się w ścianę, przyszpilając go. Powoli, kuśtykając, Mordim zbliżył Siudo sołtysa. Ten żył jeszcze, włócznia trafiła w brzuch. Jak ocenił wojownik, człowiek przed nim mógłby pożyć jeszcze z godzinę. Krew płynęła szybko.
- I co? – mruknął – Nie oszukuje się wędrowców.
Sołtys chciał coś powiedzieć, ale z ust pociekła mu tylko stróżka krwi. Mordim uderzyło mocno w szyję. Usłyszał pękający kręgosłup, głowa Zemiela przechyliła się na bok. Następnie wojownik przeszukał pokój i znalazł w nim trochę grosza. Wyszedł na plac.
Na placu zebrała się całą wioska. Chłopi patrzyli ze zgrozą na ciała strażników i na Mordima, który dopiero co ukazał się w drzwiach. Rozstąpili się i pozwolili mu przejść. Dookoła panowała cisza. Nikt nie śmiał przeszkodzić wojownikowi.
Mordim ruszył na południe. Drogę wskazywały mu gwiazdy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Sesje Strona Główna -> Zwoje Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin