Forum Sesje Strona Główna Sesje
Witamy z powrotem!
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Narodziny poszukiwacza przygód

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Sesje Strona Główna -> Zwoje
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
DarkShadowofAngel
Mag Nowicjusz
Mag Nowicjusz



Dołączył: 24 Kwi 2006
Posty: 81
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płock

PostWysłany: Śro 19:53, 12 Lip 2006    Temat postu: Narodziny poszukiwacza przygód

Pisarka ze mnie raczej marna ale ponoć to opowiadanie poszło mi całkiem nieźle. Co prawda opinia ta pochodziła od przyjaciół i nie wiem czy ich opinia jest obiektywna. Dlatego umieszczam to opowiadanko do opini publicznej licząc na wasze szczere komentaże.


Nazywam się Amra i jestem złotym elfem. Moje życie od początku nie było usypane różami.
Początkowo żyłam sobie spokojnie wraz z całą swoją rodziną w pobliżu miasta Brost niedaleko Zielonego Matecznika. Miałam troje braci: najstarszy Irimel, młodszy Heian i najmłodszy z pośród nich Tirtum. W domu byłam najmłodsza. Moi rodzice trudzili się utrzymywaniem przydrożnej karczmy, co prawda dziwiło mnie nieco, że oni pochodzący z elfiego rodu zajmujemy się takim zawodem, ale zrozumiałam to, kiedy uświadomiłam sobie że właśnie takie życie ich uszczęśliwia. Ja również byłam szczęśliwa, nie raz wybierałam się z braćmi do lasu i włóczyłam się z nimi godzinami po nim. Mama często krzyczała na chłopców, że robią ze mnie chłopczyce, że dziewczyną nie przystoi takie zachowanie, ale co miałam robić w księgach wiecznie siedzieć nie będę a i haftowanie mi się znudziło. Prawda uwielbiałam malować zwłaszcza, gdy towarzyszył mi Heian. Mino średniego wieku był najrozsądniejszy i jak na prawdziwego Elfa przystało zachowywał się zgodnie z etykietą. Często spędzałam z nim czas na rozmowach o poszukiwaczach przygód i ich przygodach. Można powiedzieć że był mi najbliższy spośród mych braci.
Pewnego dnia wszystko runęło. Zaczęło się to tym, że do naszej gospody przyjechali jacyś podejrzani ludzie. Jak się okazało to byli bandyci z miasta Riataerin. Uciekali oni przed władzami i szukali schronienia. A że mój ociec był prawym człowiekiem, gdy się zorientował, kim oni są kazał im się wynosić. Lecz ci nie mieli zamiaru go słuchać. Wręcz przeciwnie zaczęli się rządzić. Ojciec z braćmi nie dał się poniżać. Zaczęła się bójka. Jak na nieszczęście nie mieliśmy żadnych gości więc byliśmy skazani na ich łaskę i nie łaskę. Niestety bandyci okazali się silniejsi. Co prawda pięcioro z ich towarzyszy zginęło z rąk mych bliskich. Niestety jak i bracia tak i moi rodzice polegli od upływu krwi z zadanych im ran. Co gorsza dwoje napastników nadal pozostało przy życiu. Wiedząc, że nie mam szansy na jakąkolwiek ucieczkę postanowiłam skóry tanio nie oddać. Zwabiłam podstępem jednego z nich do stodoły i na mój rozkaz kazałam swemu koniowi go kopnąć możliwie jak najmocniej. Plan się powiódł złoczyńca odbił się od ściany i z hukiem spadł na posadzkę a tym samym jego oszołomienie dało mi szanse na podcięcie mu gardła. Sama nie wierzyłam, że odważyłam się na taki czyn. Zaskoczona tym, co przed chwilą uczyniłam osłupiałam na widok płynącej krwi z gardła napastnika. Niestety jego kompan słyszał cały hałas, co zwabiło go do stodoły. Tkwiąc nadal w osłupieniu nawet nie zauważyłam, kiedy pojawił się za mną i chwycił mnie. Ostatnie, co pamiętam to ból na szyi i ciemność…
Obudziłam się w salonie. Leżałam spętana na kanapie a za oknem lał niesamowity deszcz. Nie wiedziałam, co się dzieje i czemu jeszcze żyje?? Do salonu nagle wszedł On. Ostatni ze złoczyńców. Był cały pokryty błotem; w jednej ręce trzymał łopatę w drugiej swój miecz. Pomyślałam sobie, że to już mój koniec, że chce się pozbyć mego ciała zakopując mnie. Pytanie tylko, co zamierza wcześniej ze mną zrobić. Nie wiedziałam tego, ale wiedziałam, że nie będę błagać o litość. Przy drzwiach zostawił łopatę i podszedł bliżej.
Zauważył, że się ocknęłam i z pewnym uśmiechem na twarzy powiedział „Twarda z Ciebie dziewczyna skoro już się obudziłaś”. Sprawdził moje więzy i doradził mi bym nie próbowała żadnych sztuczek. Wyszedł z pokoju. Oczywiście próbowałam się oswobodzić, ale więzy były mocne i nie byłam w stanie dać sobie z nimi rady.
Po kilkunastu minutach wrócił. Początkowo zastanawiałam się czy to ten sam człowiek. Teraz, gdy nie pokrywała go gruba warstwa błota widziałam jego twarz spod ciemnych długich włosów. Widać było, że poszedł się wykąpać i zmienić ubrania. Podszedł i usiadł koło mnie. Przez dłuższy czas patrzył na mnie i nic nie mówił. W którymś momencie już nie wytrzymałam.
- Co zamierzasz ze mną zrobić? Długo będziesz się nade mną pastwić.
Nic nie odpowiedział tylko się uśmiechnął, wstał z fotela i zbliżył się do mnie. Serce zaczęło mi walić jak szalone. Przewrócił mnie na plecy i o dziwo rozwiązał.
- Nie ma zamiaru Cie zabijać, bo nie należę do tych, co to czynią – powiedział siadając koło mnie.
W głowie miałam mętlik nie wiedziałam jak się zachować. Moją burzę myśli przerwało dotknięcie mnie przez nieznajomego. Wzdrygnęłam się i zarazem cofnęłam. Chyba zrozumiał, że nie mam do niego zaufania, więc wstał oddalając się odemie.
- Moglibyśmy przejść do kuchni?
- Po co tam mam iść z Tobą?
- Chciałbym coś zjeść a nie wiem gdzie mam szukać jakiejś strawy?
Zbił mnie kompletnie tą odpowiedzią. Patrzył na mnie z takim poczciwym spojrzeniem ze nie mogłam odmówić. Zresztą zawsze mi w domu mówiono ze głodnego należy nakarmić, więc poszłam z nim do kuchni i zrobiłam mu coś do jedzenia. Gdy on jadł ja tymczasem obserwowałam go. Chyba naprawdę dawno nie jadł porządnego posiłku. Nachodziły mnie różne myśli, gdy patrzyłam na niego. Jak mogę pozwolić by morderca moich rodziców i braci jadł sobie spokojnie w mojej kuchni. Rozejrzałam się dookoła i zauważyłam w pobliżu nóż kieszonkowy mojego brata. Wzięłam go nie wzbudzając podejrzeń. Nie wiedziałam jak zabije nieznajomego po prostu wiedziałam, że musze to zrobić.
- Usiądź przy mnie- powiedział spoglądając w moją stronę z niewinnym wyrazem twarzy.
Pierwsza myśl, jaka wpadła mi do głowy to była radość. Nadarzała się idealna okazja by go zabić. On zajęty jedzeniem nie będzie się tego spodziewał. Wzięłam swój kubek i usiadłam koło niego.
- Nawet ci się nie przedstawiłem – powiedział uśmiechając się do mnie, gdy zasiadłam obok niego.
Jakbym chciała poznać jego imię. I tak mnie za wiele nie interesowało przecież za chwile miał zginąć a przynajmniej o tym marzyłam. On ciągnął dalej swoją opowieść. Powiedział, że ma na imię Martiz i że przez zły zbieg okoliczności musiał dołączyć do tej bandyckiej szajki. A tylko, dlatego że uratowali go przed pościgiem straży myśląc, że jest bandytą tak jak oni i dlatego mu pomogli. Powiedział, że jest byłym funkcjonariuszem straży. Tylko, że był w nieodpowiednim miejscu i czasie i udało mu się usłyszeć dosyć ważną rozmowę, której nie powinien słyszeć. Odkrył, że głównodowodzący jest zdrajcą i sprzedaje tajemnice. Niestety był nieco nie ostrożny i go zauważyli, gdy chciał niepostrzeżenie wycofać się. Od tamtej pory ucieka przed strażami, bo wszyscy jego mają za zdrajcę. Po skończonej historii nastało aż nad wyraz wyraźne milczenie.
- Po co mi to opowiedziałeś?
- Chciałem byś o tym wiedziała i nie myślała, że tknąłem kogokolwiek z moich bliskich. Wówczas we mnie coś pękło. Bez zastanowienia wyciągnęłam nóż i chciałam mu go wbić w brzuch. Ale on jakby wiedział, że zamierzałam to uczynić. Szybkim ruchem zrobił unik a zarazem obezwładnił mnie i przygniótł do podłogi. Gdy się przestałam szarpać postawił mnie na równe nogi, choć nadal trzymał w mocnym uścisku.
- Nie ma sensu walczyć – szepnął mi do ucha nie zwalniając uścisku. - Naprawdę nie chciałem niczyjej śmierci, ale co mogłem sam zrobić. Zresztą moja śmierć nie przywróci ich do życia - po chwili milczenia dodał – wiem jak się teraz czujesz, mnie orki zabiły rodziców i siostrę. I też nie mogłem nic na to poradzić, widział jak rozszarpują i jedzą..
Nie wytrzymałam dłużej ukrywać uczuć. Zaczęłam płakać.
Martiz wyprowadził mnie z kuchni, usiedliśmy na kanapie i przytulił mnie.
- Wypłacz się, to jedyny sposób na ten ból – mówił gładząc mnie po głowie.
Ten człowiek, którego chciałam zabić on teraz mnie pociesza. Co za ironia.. Nie wiem jak długo to trwało za nim wypłakałam się, ale cały czas był przy mnie. Jak się uspokoiłam zauważyłam że Martiz usnął trzymając mnie w ramionach. Wstałam starając się nie budzić go. Patrząc na niego nie wiedziałam, co robić. Poniekąd to idealna sytuacja by poderżnąć mu gardło. Ale przypomniały mi się jego słowa „Nie mogłem nic zrobić”. Puściłam jeszcze dwie łzy. Ostatnie łzy.
Nie mogąc się zdecydować nakryłam go kocem i rozpaliłam w kominie. Wyjrzałam przez okno i zorientowałam się, że jest już wieczór. Zauważyłam coś dziwnego w naszym ogrodzie. Wyszłam na dwór. W ogrodzie było pięć wzniesień. A na każdym z nich kamień. Podeszłam bliżej i zrozumiałam, że to są groby. Wówczas mi się przypomniało - łopata. On mimo deszczu pochował mych bliskich. Nie może być zły skoro tak szlachetnie postąpił.
Wracając do domu w bramie pojawił się patrol straży. Było to 3 jeźdźców na białych jak śnieg koniach. Serce mi zabiło mocniej. A przez głowę przemknęła myśl: Zdradzić go czy nie?
- Czy mogę panom w czymś pomóc – zawołam do jeźdźców zbliżając się w ich strone.
- Tak, poszukujemy grupki ludzi podróżujących tą drogą – powiedział strażnik stojący najbliżej mnie,
- Często ludzie podróżują grupami tą drogą. Może mógłbyś mi ich jakoś opisać Panie.
Rozmawiając ze strażnikami czułam jakiś ogromny strach. A gdy opisywali kolejno każdego ze złoczyńców przed oczami malowały mi się ich postacie jak każdy z nich zabijał mi kogoś bliskiego. Starając się nie wybuchnąć płaczem zebrałam w sobie wszystkie siły by się powstrzymać uczucia.
- Wybaczcie mi panowie, ale nie zwróciłam uwagi na nikogo takiego, ale dziś z rana jakaś rozszalała grupa składająca się chyba z 5 albo z 7 jeźdźców przejeżdżała tędy – mówiłam jak najbardziej przekonywująco starając się ukryć pod maską oburzenia rozpacz buzującą w mym sercu - o mało, co mnie nie stratowali, więc nie zwróciłam uwagi ilu uch było.
- Kiedy to było – spytał brodaty strażnik.
- Dziś z rana tuż po śniadaniu.
Spojrzeli po sobie i na skinienie jeden ruszył z kopyta w stronę Brost a dwaj pozostali pożegnali się ze mną ukłonem i ruszyli dalej na zachód.
Nie starając się wzbudzić podejrzeń wróciłam do domu. Gdy weszłam Martiz nadal leżał na kanapie. Wyglądał tak samo jak moi bracia, kiedy spali, – czyli rozkosznie.
- Czemu mnie nie wydałaś – przemówił do mnie gdy zrobiłam kilka kroków w stronę kominka.
Odpowiedziałam mu milczeniem, bo prawdę mówiąc sama nie wiedziałam, co mu powiedzieć. Wówczas on wstał z kanapy i skierował się do drwi.
- Jutro z rana ruszam w dalszą podróż, nie chce Cię dłużej niepokoić, więc dlatego, jeśli pozwolisz przenocuje dzisiejszą noc w stodole – rzekł wyciągając rękę w stronę klamki.
- Będzie dosyć zimno tej nocy i spanie w stodole to nie jest dobry pomysł – wystrzeliłam nawet nie wiedząc, dlaczego tak powiedziałam
- Co proponujesz? – patrzał na mnie z pewnym zdziwieniem
- Toć to gospoda jest tu wiele pokoi możesz się przespać w jednym z nich, – po czym zaprowadziłam go do jednego z pokoi i zapaliłam mu lampę.
Wychodząc rzuciłam ostatnie spojrzenie na niego i wyszłam kierując się do naszej mieszkalnej części domu. Idąc korytarzem rozmyślałam o moim dziwnym gościu. Teraz, gdy już nieco ochłonęłam rozmyślając o nim wydawał się całkiem sympatyczny. Podejrzewam że gdybym poznała go w innych okolicznościach to uważała bym go nawet za przystojnego. Rozmyślania moje przerwała panująca wokół mnie pustka. Było tu cicho. Za cicho. Nie słychać było kłótni braci czy głośnego chrapania ojca. Poszłam do mojego pokoju. I położyłam się do łóżka. Nie wiem, kiedy usnęłam, ale nie trwało to długo.
Śniła mi się moja osoba przechadzająca się po lesie. Szukałam czegoś. Znalazłam jakiś plecak, a gdy się po niego schyliłam coś się na mnie rzuciło a zaraz potem jakiś błysk, który zrzucił ze mnie poczwarę i walnął nim o pobliskie drzewa. Spojrzałam w stronę skąd padł promień światła. Nadchodził stamtąd Martiz z wyciągniętą ręką, gdy doszedł pomógł mi wstać, przytulił mnie do siebie i powiedział, że nigdy nie da mnie skrzywdzić. W tym samym momencie za nami rozjaśniał jakiś punkt i stawał się coraz jaśniejszy aż nas wchłonął. Wówczas się obudziłam. Zrozumiałam, że to był tylko sen a ten strumień światła to promienie słońca, które wpadały przez okno tuż na moją twarz leżącą na poduszce.
Umyłam się, przebrałam i zeszłam na dół. W kuchni zastałam Martiza próbującego niezdarnie przewrócić jajka.
- Mam nadzieje, że Cię nie obudziłem i że nie masz mi za złe tego bałaganu.
- Poranne promienie to uczyniły zamiast Ciebie, a co do bałaganu jestem przyzwyczajona, chłopcy … - w tym momencie urwałam zorientowawszy się że ich już nie ma. Rozpraszając resztki smutku zmusiłam się do lekkiego uśmiechu – zawsze robili gorszy, nie martw się posprzątam.
- Zaraz po śniadaniu opuszczę Twój dom – spojrzał na mnie z pogodną miną – a tymczasem może zjesz ze mną śniadania?
- Czemu nie skoro nie muszę go robić chętnie przyjmę zaproszenie.
- Będzie mi miło – rzekł z wyraźnie szczerym uśmiechem.
Rozmawialiśmy jak staży znajomi, nie zwracając uwagi na wydarzenia z poprzedniego dnia. Widać było, że od dawna nie miał okazji by spokojnie porozmawiać
- Dałaś radę usnąć po wczorajszych wydarzeniach – zapytał z powagą i zatroskaną miną.
- Owszem, choć miewał lepsze noce.
- Co się stało?
- Miałam dziwny sen- zawahałam się czy dobrze robię mówiąc mu o tym – śniło mi się jak chodziłam po lesie szukając bliżej nie określonego celu, kiedy nagle zostaje zaatakowana przez potwora, wówczas Ty się zjawiasz i mnie uratowałeś – zamilkłam nie wiedząc czy dalej kontynuować i powiedzieć o tym naszym uścisku, ale stwierdziłam, że lepiej nie, jeszcze uzna to za fakt zadurzenia się w nim – i wówczas się obudziłam, więc to tyle, co do mojego snu.
- Może to znak, że nasza przyszłość jest połączona – zaśmiał się a gdy napotkał moje zdziwione spojrzenie nagle spoważniał i dodał – mówię poważnie. Nie patrz się tak wrogo na mnie. Plecak to znak podróży a fakt, że podróżowałabyś ze mną nakazywałoby mi Cię chronić, stąd scena we śnie, że uratowałem Ci życie- próbował tłumaczyć się z bardzo poważną miną widząc moje zdziwienie na twarzy.
Gdy zjedliśmy już śniadanie a ja w milczeniu zmywałam naczynia, zastanawiając się nad słowami Martiza i nad jego propozycją wyruszenia w nieznane. Ukradkiem kilkakrotnie spoglądałam w jego jakbym oczekiwała że na jego twarzy znajdę odpowiedz, Kilka razy nasze spojrzenia złączyły się przez co obydwoje reagowaliśmy uśmiechem. Gdy skończyłam zmywać oparłam się o szafkę, i gdy wycierałam ręce patrzyłam się na niego.
- Może jednak wyruszysz ze mną w dalszą podróż – powiedział widzą że zawiesiłam swoje spojrzenie na nim – ja mym miał z kim rozmawiać a i ty byś nie była taka samotna, bo chyba raczej nie zamierzasz sama pozostać tu.
W milczeniu ważyłam jego słowa, w sumie mówił sensownie, co mnie trzyma bym pozostała w tych murach. Jedynie przywiązanie sentymentalne, bo dalsze prowadzenie gospody w pojedynkę było raczej szaleństwem. Zresztą odniosłam wrażenie, że chyba mu zależy na tym bym z nim podróżowała, bo cały czas nie spuszcza ze mnie wzroku jakby czekając na to, co powiem.
- Mimo, że rodzice mi zabraniali czasami włóczyłam się z braćmi tu w pobliskim lecie, lecz nie wiem czy dam sobie rade żyć w ten sposób na dłuższą metę. Zresztą nie potrafiłabym pozostawić domostwa, co by się z nim stało. Ojciec wiele lat pracował by doprowadzić je do tego stanu, nie mogła bym skazać na rozgrabienie tego miejsca – stojąc w milczeniu spoglądałam w pamięć gdzie przelatywały mi różne obrazy z mego życia – Tu przeminęło mi moje dzieciństwo i tu są moje wspomnienia - dodałam po chwili milczenia.
- Jeśli się tego lękasz rzucę czas na te budynki by ich nie było widać i nikt się nawet nie zorientuje że tu była jakaś gospoda.
- Jest to możliwe?
- Oczywiście wystarczy mi kilka kropel twojej krwi. Gdy po jakimś czasie chciałabyś powrócić kolejne upuszczenie kropel krwi przywróciłoby budynki po poprzedniego widzialnego stanu – zaczął tłumaczyć się widząc moje zaskoczenie na twarzy.
- Kusząca propozycja nie powiem, ale czy dałabym sobie rade. Jestem przyzwyczajona do życia tu w domu, a nie na łonie natury jak poszukiwacz przygód.
- Nie martw się, nauczył bym Cię wszystkiego tego, co ja wiem, owszem życie w ciągłej podróży nie jest łatwe ale za to ciekawe – powiedział nieco z zalotnym spojrzeniem.
Nie wiedziałam co robić, Martiz proponował mi wspaniałą przygodę ale jakaś wewnętrzna obawa powstrzymywała mię przed taka szaleńczą podróżą. Przecież nigdy nie opuszczałam mojego domu na dłużej niż na dekadzień. A teraz bym miała go porzucić na jakieś 100 a może i więcej lat. Bałam się takie zmiany. Ale z drugiej strony pozostanie tu samemu też mi się za bardzo nie podobało. Długo trwało moje zastanawianie się ale w końcu podjęłam decyzje.
- Pójdę z Tobą – sama nie wiem jakim cudem te słowa powiedziałam i czemu to zrobiłam ale reakcja Martiza na te słowa była większym dla mnie zaskoczeniem. Najwyraźniej bardzo ucieszyła go ta wieść.
- Lepiej się pośpieszmy z tym wyruszeniem, mam obawy że strasz która wczoraj tu była może przejeżdżać niebawem tędy znowu i mógłbyś spaść gdyby Cię tu zauważyli.
- Owszem masz racje. W takim razie Ty idź spakuj najpotrzebniejsze rzeczy do podróży a ja przygotuje konie – powiedział wstając od stołu i kierując się w stronę drzwi.
- Zaczekaj – powiedziałam niepewnie, obawiając się tego o co chce go spytać – ale co powinnam wziąść w taką podróż.
- No przede wszystkim na pewno nie suknie – mówił powoli ważąc każde wypowiedziane słowo, widać było po nim, że moje pytanie go zaskoczyło. Mimo pewnego zakłopotania ciągną dalej – najodpowiedniejszym strojem było by coś, w czym byś się poruszała swobodnie, na przykład jakieś spodnie. Weź również jakiś ciepły koc niekiedy noce bywają chłodne i coś ciepłego na przebranie, to tyle co Ci mogę poradzić z mojej strony. Jedyna rada, co do twego bagażu Pani to bież to, co Ci będzie najniezbędniejsze by nie obciążać siebie czy konia.
- Amra – wypaliłam szybko jak tylko skończył mówić.
- Słucha? – zapytał nie wiedząc co jest grane.
- Nie Pani tylko Amra, jeśli mamy razem podróżować wole byś mówił mi po imieniu.
- Dobrze … Amro. Jeśli sobie tego życzysz. – odpowiedział bardzo ze zdziwioną miną.
- W takim razie ja idę się spakować – już miałam iść na górę, kiedy jeszcze odwróciłam się w jego stronę i z nieco figlarnym akcentem powiedziałam – czarny koń z białą kreską na czole to Błyskawica, proszę osiodłaj go dla mnie, całą uprząż znajdziesz przed jego kojcem – później się obróciłam i wyszłam z kuchni nie czekając na reakcje Martiza. Idą do mojego pokoju czułam jak pieką mnie policzki, zdziwiłam się sama swemu zachowaniu. W pewnym sensie nawet czułam się bardzo głupio. Miałam nadzieje, że on przynajmniej nie odniósł takiego wrażenia, jakie ja odniosłam.
Gdy weszłam do pokoju nie wiedziałam, od czego zacząć. Co gorsza nie miałam odpowiedniej torby do podróży. Poszłam do pokoju braci gdzie w szafie znalazłam jeden z ich plecaków. Zawahałam się nieco wychodząc z pokoju, wiedziałam, że gdyby żyli nie mieli by mi tego za złe, ale teraz, gdy ich już nie ma dziwnie wygląda ten pokój. Rozglądając się po nim spostrzegłam łuk i kołczan Irimela. Nie wiedziałam, dlaczego ale wpadłam na pomysł, że może mi się przydać, zresztą on by mi nie miał za złe za to; sam po kryjomu uczył mnie strzelać.
Weszłam z powrotem do mojego pokoju zaczęłam się pośpiesznie pakować, starając się brać jak najbardziej potrzebne rzeczy. Gdy po jakimś czasie uporałam się z torbą, przyszłą kolej na moją osobę. Przebrałam się szybko wcześniej uszykowany strój składający się z spodni i ciemnej koszuli i zasiadłam przy toaletce zastanawiałam się jak mam spiąć włosy. Nie tracąc dużo czasu związałam je tak jak zawsze, gdy wyduszała z braćmi do lasu, czyli skórzana przepaska powstrzymująca włosy przed spadaniem na twarz i dwa małe warkocze po bokach, reszta spływała mi swobodnie z tyłu po plecach. Już miałam wstać, gdy zauważyłam rysunek wykonany dawno temu przez Heian, który stał na szafce obok. Przedstawiał on całą naszą czwórkę w naszych szaleńczych wygłupach. Z trudem powstrzymałam się od fali cierpienia jaka właśnie napływała mi do serca. Zgięłam rysunek i włożyłam pomiędzy ubrania do plecaka.
Po drodze na dół weszłam do biblioteki i z rodzinnego skarbca wzięłam kilka sakiewek złota i cenniejsze kamienie oraz miecz ojca który spoczywał nad kominkiem.
Gdy weszłam do kuchni Martiz czekał już na mnie siedząc przy stole. I mimo jego usilnych starań nie udało mu się zakamuflować zaskoczenia na mój widok.
- Pakowałaś już wszystko, co Ci będzie potrzebne.
- Chyba tak. Mam nadziej, że to – wskazałam mu łuk oraz miecz – się przyda..
- Jak najbardziej – zamilkł z zakłopotaną miną jakby bojąc się o coś spytać – ale czy umiesz się nimi posługiwać?
- Co do miecza obawiam się że będę musiała Ciebie poprosić o nauki, Jeśli chodzi o łuk nieco treningu się przyda ale podstaw bracia mnie nauczyli – rzekłam z nieco zmieszaną miną.
- Rozumiem, dobre i to, bezbronna taka nie będziesz – powiedział lekko uśmiechając się.
- Skoro jestem gotowa może wyruszmy już? – spytałam niepewnie.
- Czy na pewno wszystko już wzięte? – spytał z pewnym wyrzutem.
- No chyba tak – odpowiedziałam pewnie, choć w duchu zastanawiałam się czy aby na pewno.
- Powiec mi w takim razie jak będzie łatwiej? – urwał na chwile badając mnie spojrzeniem – Wziąść z domu prowiant czy polować w czasie podróży?
- Rozumiem – odpowiedziałam śmiejąc się z własnego gapiostwa – choć ze mną do spiżarni lepiej będziesz wiedzieć co trzeba wziąść.
- Zatem prowadź – wstał z lekkim ukłonem i łagodnym uśmiechem na twarzy.
Zeszliśmy razem do piwnicy i z pomocą Martiza już po dziesięciu minutach mieliśmy spakowany prowiant na kilka najbliższych dni. Branie większej ilości mijało się z celem, zresztą i tak by nie wytrzymało podróży.
- Co zrobimy z resztą koni?? – zapytałam gdy zmierzaliśmy ku wyjściu na podwórze.
- Nie obawiaj się, zająłem się nimi.
- To zmaczy?
- Wypuściłem je do lasu.
Niezbyt podobał mi się ten pomysł, ale nic lepszego mi nie przychodziło do głowy. Zawiesiliśmy wszystko na koniach i odprowadziliśmy je kawałek dalej. Martiz przywiązał je do drzewa i wziął mnie za rękę.
- Choć ze mną.
Niewiedząc, co dokładniej zamierza pozwoliłam mu się pokierować. Zaprowadził mnie do kamieni, które znajdowały się koło studni.
- Zawsze uwielbiałam po nich skakać – powiedziałam głośno moje myśli nie zdając nawet sobie sprawy z tego, co uczyniłam.
- To dobrze będziesz je tym bardziej pamiętać – odpowiedział mi z pewnym naiwnym spojrzeniem. Gdy staliśmy pośrodku kamieniu odwrócił się do mnie – Niczego się nie bój – po tych słowach wyjął szybko sztylet z pochwy i przeciął mi lekko nadgarstek.
Nie spodziewając się tego, co zrobił była nieco osłupiała, ale w momencie kiedy zaczął mówić jakieś niezrozumiałe słowa, wówczas zrozumiałam że właśnie wypowiada zaklęcie o którym mi wczoraj mówił. Spojrzałam na budynki i w tej samej chwili one rozwiały się niczym fatamorgana a w ich miejscu stało kilka starych drzew, choć kamienny krąg, w którym staliśmy nie pozostał. Odmieniony, co prawda ten sam, ale porośnięty mchem.
- Teraz, gdy tylko chciałabyś by budynki te powróciły do poprzedniego widzialnego stanu upuść krople krwi a na powrót pojawią się – wybił mnie z zamyślenia i z pewnego podziwu tymi słowami – Rozumiesz?
- Chyba tak – odpowiedziałam niepewnie – Nigdy nie widziałam czegoś takiego, jestem zaskoczona.
- Prawda nie łatwy to czar, ale chyba tego chciałaś prawda??
- Owszem.
- Zatem ruszajmy, przed nami długa droga – wziął mnie za rękę i drugą dłoń położył na skaleczeniu, po czym wypowiedział kilka kolejnych nieznanych mi słów a wówczas moja rana się zagoiła -Dla zmylenia straży skierujemy się przez las do miasta Omszały Kaniec, tak będzie dla mnie … znaczy dla nas bezpieczniej.
Nie protestowałam w rozpoczęciu podróży, obserwowałam go przez pierwsze dwie godziny podróży próbując jakoś go ocenić. Nie zdradzał po sobie żadnych uczuć, jadąc wypatrywał wszelkich czyhających na nas niebezpieczeństw.
- Kim Ty jesteś? – wypaliłam niespodziewanie rozpraszając milczenie.
- Nie rozumiem, co masz na myśli?
- Nie wiem, za kogo mam Cię brać – zaczęłam odraz tłumaczyć, o co mi chodzi widząc zaskoczenie na jego twarzy – Z jednej strony wojownik z drugiej tropiciel jeszcze później dowiaduje się, że mag albo czarodziej. A może coś jeszcze przede mną skrywasz?
- Skrywam? – zapytał się najwyraźniej rozbawiony moim pytaniem – Jestem każdym z tych po trochu a nawet kimś jeszcze, ale wszystko w swoim czasie. Jestem wszechstronną osobą nie imam się jednego celu – dodał nieco już z poważniejszą miną.
Zaskoczyła mnie ta odpowiedz liczyłam, że nieco więcej się o nim dowiem, ale coś w nim było. Ta aura niezgłębionej wiedzy o nim nadawała mu szlachetności. Fakt że jest osobą lubiącej stawiać czoła wyzwaniom i przeciwnością ucieszył mnie, bo wiedziałam, że idzie przede mną osoba wiedząca, czego chce od życia i nie bojąca się o to walczyć.
Droga do samego Omszałego Kańca trwała jakieś 12 dni, które musze przyznać sprawiły mi wielką przyjemność. Prawda początkowo było mi nieco trudno się przyzwyczaić, ale towarzystwo Martiza ułatwiło mi przywyknięcie do nowej sytuacji. W czasie tej podróży Martiz ćwiczył ze mną strzelanie z łuku jak również walkę mieczem, choć to pierwsze szło mi znacznie lepiej. Któregoś wieczoru po usilnych staraniach wymogłam na nim obietnice, że mnie nauczy czarować. Ale jak to on odpowiadał wymigując się od mych szaleńczych pomysłów: „Wszystko swoją drogą, przecież przed nami całe życie i wiele drogi do przebycia.”.
Podróż w towarzystwie Martiza była dla mnie prawdziwą przyjemności, każdego wieczoru uczył mnie czegoś nowego. Czegoś, czego nigdy bym się nie dowiedziała gdybym pozostałą w gospodzie. Nawet tragedia taka jak utrata rodziny już tak bardzo nie bolała. Owszem zdarzało się że w nocy budziłam się zlana cała zimnym potem. Ale wiedziałam, że nic mi nie grozi, bo gdy tylko coś takiego się działo On siadał przy mnie i tulił mnie do siebie póki nie usnęłam. Zauważając pewne niewyspanie na twarzy Martiza zaprotestowałam, czemu ja mam spać gdy on czuwa cały czas nad naszym bezpieczeństwem. Początkowo bałam się wart, ale nie zdradzałam tego jemu. Zajmowałam się wówczas różnymi rzeczami byle nie dawać myślom opanować mnie. Kiedyś nawet dla zabicia czasu naszkicowałam go jak spał. Oczywiście nie pokazałam mu tego rysunku.
W mieście musieliśmy uważać było tu dużo patroli. Na nasze szczęście straż szukała siedmiu jeźdźców a nie złotej elfki i człowieka. W sumie naszym celem podróży były północne rejony kraju. Nie siedzieliśmy zbyt długo w mieście; wraz z karawaną kupiecką udaliśmy się na północ w kierunku Crimmor gdzie nasze drogi się rozeszły. My natomiast ruszyliśmy dalej na północ a karawana do paszczy lwa – Piatavin.
Musieliśmy się wynieść jak najszybciej z miasta, bo na każdym kroku były straże. Raz po zmierzchu jak szliśmy przez miasto o mało nie wpadliśmy, bo jeden z patroli zaczął nas śledzić. Nie chcąc wzbudzić ich podejrzenia na nas próbowaliśmy ich zgubić i ukryliśmy w jednym z zaułków, niestety oni jakimś cudem zauważyli to i gdy już mieli odkryć miejsce naszej kryjówki Martiz przyparł mnie do muru.
- Zaufaj mi i nic nie mów – tyle zdołał powiedzieć zanim straże pojawiali się za rogu budynku a on tym samym pocałował mnie.
Początkowo nie wiedziałam, co myśleć o tej całej sytuacji, chciałam się wyrwać z jego uścisku, ale słowa bym mu zaufała dźwięczały mi cały czas w głowie. Powoli zaczęłam rozumieć, o co mu chodziło – to była zmyłka!, Nie protestując pozwoliłam mu na takie zachowanie, co prawda w którymś momencie o mało, co się nie zapomniałam, że on to czyni tylko dla zmylenia strażników. Ale cóż mogłam poradzić byłam młoda nawet jak na elfkę i tak naprawdę to pierwszy pocałunek w życiu. Podejrzewam że gdyby nie fakt że Martiz uczynił to tylko by uratować nam życie, chciałabym by ta chwila trwał wiecznie.
- Przepraszam … Panowie coś sobie od nas chcą? – zapytał strażników z takim rozmarzonym głosem że aż jego dźwięk wywołał fale gorąca która przeszyła całe me ciało. Jakieś złudne rozkojarzenie przez chwile kazało mi myśleć że on uczynił to z samej przyjemności a nie dlatego że sytuacja tego wymagała. Gdy strażnicy nieco zdziwieni sytuacją milczeli on dodał – Więc …? – jego głos był już bardziej normalny i na szczęście zdołał przywrócić mi trzeźwość myślenia.
- Mam nadzieje że ten Pan nie czyni nic w brew Pani woli - spytał starszy ze strażników mierząc mnie dokładnie wzrokiem jakby szukał czegoś podejrzanego.
- Nie Panie i dziękuje za troskę – odpowiedziałam jak najłagodniej potrafiłam starając się nie okazać burzy uczuć we mnie szalejących. – Jedyne, co nam dolega to szaleństwo młodości – zmierzyłam łagodnie wzrokiem twarz Martiza i uśmiechnęłam się do strażników.
- Rozumiemy, i przepraszamy, że przeszkodziliśmy, ale obowiązkiem naszym jest pilnować porządku i bezpieczeństwa każdego znajdującego się w naszym mieście. – odpowiedział młody szeregowy rzucając w moją stronę dosyć dwuznaczne spojrzenie.
- Nic się nie stało, i dobrze że tak zareagowaliście, lecz tej damie w mej obecności nic nie grodzi, za to mogę ręczyć własnym życiem – powiedział Martiz dosyć stanowczym ale i łagodnym głosem gładząc mnie ręką po policzku. Patrzył na mnie takim wzrokiem jakby chciał mnie nim przeszyć na wylot.
- W takim razie miłej nocy państwu – powiedział jeden z nim zanim znikli za drugim rogiem zaułka.
- Nie rób tego więcej, proszę. – powiedziałam wreszcie po gdy opanowałam kolejną fale gorąca która chciała mnie znowu opanować.
- Dobrze – powiedział jakby zasmucony cofając się do tyłu – Przepraszam jeśli Cię uraziłem ale to jedyne co mi przyszło do głowy by nas wyratować z sytuacji – tłumaczył się nieco zarumieniony,
- Nie w tym rzecz, po prostu … -rzekłam nie patrząc mu w oczy, nie wiedziałam nawet, jakich słów użyć by nie zrobić z siebie wariatki. – Nie tak wyobrażałam sobie mój pierwszy pocałunek … zresztą nieważne – powiedziałam odchodząc spod ściany i wyglądając na ulice w poszukiwaniu patrolu – wynośmy się z tego miasta jak najszybciej – odparłam z pewnym głosem.
- Owszem masz racje – rozpromieniał i jakby nabrał siły.
Następnego ranka mieliśmy szczęście i znaleźliśmy karawanę, która ruszała na północ. Dołączyliśmy do niej służąc naszą pomocą. Po jakiś 2 dekadniach opuściliśmy karawanę i zaczęliśmy wędrować sami.
Po paru miesięcznej tułaczce postanowiliśmy zatrzymać się gdzieś na dłużej. Wybraliśmy na to Las Ostrych Kłów. Wbrew nazwy las był spokojny i było tu wiele zwierzyny, na którą można było polować.
Czas, jaki spędziłam razem z Martizem od momentu niezapomnianej wpadki ze straszą do teraz, kiedy postanowiliśmy zamieszkać w lesie był dla mnie dziwnym okresem, pełnym przemyśleć i wątpliwości. Jego pocałunek wywołał we mnie dziwną fale wątpliwości, co do moich uczuć, jaki go darze. Zawsze traktowałam go jak starszego brata a ta sytuacja niestety wybiła mnie nieco z równowagi. Sam Martiz zauważył moje rozkojarzenie jak po raz któryś nie mogłam się skupić na strzelaniu do celu. Wielokrotnie próbował ze mną rozmawiać chcąc dowiedzieć się co spowodowało takie zmiany w moim zachowaniu. Oczywiście nie mówiłam mu, nad czym tak bardzo się głowie i podejrzewam, że nigdy bym mu nie powiedziała gdyby nie wypadek.
Pewnego razu jak Martiz wyruszył na polowanie tuż po deszczu długo nie wracał, zdziwiło mnie to bardzo, choć wiedziałam, że umie sobie radzić wyruszyłam na jego poszukiwania. Błyskawica niechętnie jechała przez błoto panujące przez deszcz, ale ono właśnie ułatwiło mi odnalezienie Martiza. Niestety jak się okazało wisiał on głową w dół na jednym z drzew, pod którym była resztka rozerwanej na strzępy sarny. Przerażona tym widokiem, nie wiem nawet jak wspięłam się na drzewo i powoli opuściłam go na dół. Niestety zejście z tego drzewa nie było już takie łatwe, W ostateczności musiałam skakać z ostatniej gałęzi na ziemie, nie obeszło się bez kontuzji. Niestety upadek spowodował, że zwichnęłam sobie nadgarstek, ale nie zważając na ból opatrzyłam mu prowizorycznie głowa, która okazała się rozcięta, następnie wciągnęłam go cudem na konia i popędziłam w stronę naszej chatki. Na miejscu sporządziłam okłady z ziół tak jak sam mnie uczył. Na koniec zajęłam się swoim nadgarstkiem, który bolał nieskazitelnie. Jedyne, co mogłam zrobić to czekać aż się ocknie, nie odstępowałam go nawet na chwile, czuwając przy min cały czas. W momencie jak jego śpiączka zaczęła trwać już trzeci dzień zaczęłam do niego mówić by mnie nie zostawiał, że nie wyobrażam sobie życia bez niego. Wieczorem, kiedy jego stan się nie poprawiał zaczęłam się już martwić. On nie powinien tak długo spać. Licząc jakby na to, że Martiz mi odpowie zaczęłam go straszyć, że jeśli do rana się nie obudzi wyleje na niego wiadro zimnej wody, Wiedziałam, że to nic nie da, a moje szaleńcze próby na nic się nie zdają. Usiadłam na łóżku tuż koło niego, wyglądał jakby sobie smacznie spał.
- Otwórz oczy proszę – powiedziałam biorąc go za rękę – To Ty mnie wyciągnąłeś z domu rodzinnego wiec nie możesz mnie opuścić, pamiętasz obiecałeś mi, że się będziesz mną opiekować. – nie wytrzymałam dłużej, po policzku spłynęła mi łza – Wiem że ostatnio byłam dla Ciebie udręką, że ciągle się o mnie martwiłeś ale co miałam powiedzieć gdy pytałeś się co mi jest. Miałam Ci wyznać że zmieniło się we mnie uczucie jakim darze Ciebie. Nie potrafiłam. Ty mnie traktujesz jak siostrę nie mogę złamać tego stanu rzeczy… - już nie powstrzymywałam łez, które płynęły teraz dwoma strumieniami.
- A z kat ta pewności w Tobie – mimo cichości wypowiedzianych tych słów zlękłam się że on to słyszał,
- Ty … Ty słyszałeś, co mówiłam? – fala strachu rosła we mnie
- Od momentu wspomnianej pobudki zimną wodą jutrzejszego rana, co prawda dochodziło tu do mnie jak za mgłą ale już jest lepiej, Nie wiedziałem czy to kolejny sen czy może złudzenie od gorączki. – mówił z trudem i bardzo cicho – Ale powtarzam swoje pytanie czemu myślałaś że traktuje Cię jak siostrę? – patrzył na mnie oczekując odpowiedzi.
- Nie wiem … po prostu – chciałam wstać, ale on trzymał moją rękę – zresztą nieważne, w chwilach słabości mówi się różne wygórowane rzeczy.
- Doprawdy. Mi się raczej zdaje, że jesteśmy wówczas zdolni do najgłębszych wyznań – powiedział nadal przyglądając mi się badawczo.
Chciał usiąść, ale z faktu, że był zbyt słaby nie mógł tego uczynić. Odraz ruszyłam by mu pomóc podkładając mój koc pod jego plecy by miał wyżej.
- Więc – nadal patrzył na mnie nie dając za wygraną. Czekał na konkretną odpowiedz.
Nie wiem, czemu nie zareagowałam inaczej. Czemu się nie cofłam, ale jego spojrzenie było dosłownie takie same takie same jak za pierwszym razem, wówczas w zaułku. Tak jak i wówczas tak i teraz położył mi dłoń na policzku. Była ciepła niczym stal ogrzana promieniami słońca. Nie potrafiłam wykonać jakiegokolwiek ruchu, jego spojrzenie działało tak hipnotyzująco. Nie wiem, jakim cudem, ale nasze usta znowu połączyły się w jedność. Usiadłam zpowrotem plisko koło niego a on wówczas obił mnie mocno. Nie wiem jak długo tak siedzieliśmy złączeni, lecz w którymś momencie nie wiem nawet, dlaczego znowu poleciała mi łza.
- Czemu płaczesz? – zapytał z taką zatroskana miną – Chyba nie masz mi tego za złe że już od dawna odwzajemniam to uczucie do Ciebie?
- O czym ty mówisz? Chcesz mi powiedzieć, że Ty …
- Oczywiście, dlatego tym bardziej bolało mnie to ze nie chciałaś mi powiedzieć, co się z Tobą dzieje. – przytulił mnie i pogładził ręką po włosach.
- I co teraz? – spytałam niepewnie nie wiedząc jak się powinnam zachować nie miałam żadnego doświadczenia w sprawach miłosych.
- Nic – odpowiedział z uśmiechem – Oli będziesz tego chciała będziemy sobie razem tu żyć aż nie postanowimy ruszyć dalej. Co ty na to?
- Dobrze – odpowiedziałam niepewnie, po czym pocałowałam go..
Od tego czasu może życie na nowo było barwne i pełne kolorów a czas spędzony z Martizem był najprzyjemniejszym darem od niebios, jaki mógł mnie spotkać. Nadal uczył mnie walki mieczem jak również doprowadzał technikę strzelania z łuku do perfekcji. Oswajał z naturą i tajnikami przyrody. W sumie przekazywał mi ogólnie całą swoją wiedzę. Jedyne, w co nie chciał mnie wplątywać to magia. Zawsze jak go prosiłam by nieco mnie jej pouczył stwierdzał, że będzie na to czas a teraz mam skończyć to, co zaczęłam.
Niestety nasza sielanka skończyła się po jakiś 5 latach życia w tym raju. Straże mimo długiego czasu nie zapomnieli o nim i nadal go poszukiwali. Niewiadomo, jak ale wpadli na jego trop, więc musieliśmy znowu uciekać.
Znowu wyruszyliśmy w trasę i w nieznane przynajmniej dla mnie, bo Martiz zachowywał się tak jakby znał dobrze tę okolicę. Skierowaliśmy się do miasta Przyjazna Dłoń. Tam zresztą otrzymałam prezent od Martiza. Stwierdził, że skoro tak bardzo chce się nauczyć czarować to powinnam mieć odpowiednie atrybuty. Dosłałam od niego księgę gdzie miałam wpisywać swoje czary jak również piękną sowę o imieniu Emil. Zdziwiła mnie ta zmiana jego poglądów. Ale nie zwróciłam większej uwagi, bo byłam bardzo podekscytowana faktem, że wreszcie będę się uczyć magii.
Wiedzieliśmy ze jesteśmy jeszcze za blisko Brost, więc nie zastanawiając się wiele jechaliśmy dalej na północ. Opowiadał mi o wielu miastach znajdujących się na północy. Zrozumiałam wówczas, że pochodzi chyba stamtąd albo przynajmniej bywał w tamtych rejonach, bo wiedział, co się gdzie znajduje i opowiadał z takimi szczegółami jakby widział je dosłownie wczoraj.
Nie spieszyło nam się za bardzo spokojnie podróżowaliśmy gdzieniegdzie przyjmując jakąś prace. A to wilki przepędzić czy zabić niedźwiedzia. Dużo na tym nie zarabialiśmy, ale wszędzie nas witano z otwartymi ramionami. Tak dotarliśmy do Wrót Baldura.
Miasto te było duże i wspaniałe. Przeczekaliśmy tu zimę zatrudniając się to do pomocy w świątyniach albo u prywatnych pracodawców. W sumie nie mieliśmy, na co narzekać. Pieniędzy mieliśmy zawsze pod dostatkiem a jakaś praca też się zawsze dla nas znalazła. Wieczorami kiedy nic nie mieliśmy do pracy uczył mnie obiecanej sztuki czarodziejskiej. Co prawda nie było to łatwe ale z wielką przyjemnością uczyłam się tego zwłaszcza że moim Nauczycielem był Martiz. Nasze uczucie rosło wraz z czasem wspólnie spędzanym. Ku naszemu zaskoczeniu mieliśmy podobne charaktery, przez co rozumieliśmy się bez słów. Nie lubiliśmy siedzieć bezczynnie. Dlatego gdy przyszła wiosna i już się rozpogodziło wyruszyliśmy w dalszą drogę ku północy.
Spokojnie wędrowaliśmy sobie od wioski do wioski. Pomagaliśmy, gdy była potrzeba i jakoś nam życie spokojnie płynęło. Przekroczyliśmy Krętą Wodę i po jakimś roku dotarliśmy w rejony północnej części Lasu Trolowej Kory.
Przejeżdżaliśmy właśnie przez jedną z licznych wiosek, kiedy nagle dobiegły nas krzyki kobiet w polu.
- Jedzmy to sprawdzić – powiedzieliśmy jednocześnie.
Gdy ruszyliśmy w stronę skąd dochodziły straszliwe zawodzenia z krzaków wybiegł jakiś wieśniak a na nasz widok ukląkł na drodze.
- Błagam mości państwo pomóżcie, kilka troli zaatakowało pola. My ludzie ze wsi nie damy im rady – wołał przez łzy błagając rozpaczliwie.
Wiedzieliśmy, że jeśli im nie pomożemy to wieśniacy sami sobie rady z nim nie dadzą. Rozdzieliłam się z Markizem i z dwóch stron zaczęliśmy ostrzeliwać trole. Kilka udało nam się przeszyć strzałą, ale jeden rozwścieczony trol ruszył w moją stronę. Spanikowałam nieco i nie wiedziałam, co mam robić odruchowo zaczęłam się bronić mieczem. Za wiele to mi nie dało, bo i tak nieźle oberwałam, ale w ostatnim momencie, Martiz wystrzelił magiczne pociski, które bezbłędnie trawiły potwora, zabijając go na miejscu. Wówczas podbiegł szybko do mnie i przytulił mnie.
- Nigdy nie dam Cię skrzywdzić – powiedział całując mnie.
Wówczas przypomniał mi się sen, który przed laty śnił mi się tamtego pamiętnego ranka, którego zadecydowałam o moim, tułaczkowym życiu.
Martiz wyleczył mnie od razu, a wdzięczni wieśniacy poprosili nas bym zostali na uczcie. Nie mogliśmy odmówić, tak nas o to prosili.
Biesiada trwała dosyć długo. W trakcie zabawy widziałam Martiza rozmawiającego z jakąś zakapturzoną postacią. Zdziwiło mnie to trochę, ale stwierdziłam, że każdy ma prawo do swojej prywatności. Przecież nie na darmo stali na uboczu. Pewnie chcieli porozmawiać w samotności.
Następnego dnia, gdy każdy późno wstał w porze obiadu rozpoczął się drugi atak troli. Niestety większy niż ten z poprzedniego dnia. Spojrzałam na Martiza a on na mnie. Nie mówiliśmy nic mówić, zrozumiałam go bez słów: „Do boju”. Nie licząc się z własnym bezpieczeństwem zaczęliśmy walczyć z nimi. Nie pamiętam ile ich było, ale wiem jedno przewaga ich nad nami była ogromna i pewnie gdyby nie nieznajoma postać, z którą wczoraj Martiz rozmawiał ja bym już nie żyła. Jedną strzałą przeszył na wylot trola chcącego mnie zaatakować od tyłu, którego zresztą nie zauważyłam. Szala zwycięstwa przechylała się na naszą stronę, gdy w ułamku sekundy wszystko dla mnie się skończyło. Jeden z troli, który udawał, że nie żyje przebił Martizowi pierś, który akurat był zajęty lalką z innym. Widząc to zmobilizowałam siły i jednym ciosem obcięłam głowę trolowi, z którym walczyłam i ruszyłam w stronę Martiza.
Złość, która się we mnie obudziła była tak potężna, że jednym cięciem miecza zabiłam leżącego trola a dalszym zamachem dosięgłam i drugiego, który walczył z Martizem. Zabicie jego towarzysza i zadany mu cios dał mi okazje do drugiego ataku, który okazał się dla poczwary śmiertelny. Niestety, rana Martiza okazała się być śmiertelna. Nie mogłam nic zrobić by uleczyć jego ranę.
- Przynieście mi moją torbę – poleciłam jednemu z wieśniaków, wiedziałam, że tam mam mikstury lecznice.
- To nic nie da, dobrze o tym wiesz – powiedział i resztką sił przyciągną mnie do siebie.
- Nie mów tak. Kto się mną zaopiekuje, gdy Ciebie nie będzie, nie chce być sama.
- Umiesz wystarczająco wiele i dasz sobie rade, wierze w Ciebie ma miła. – ledwo już mówił, rozglądałam się rozpaczliwie za którymś z wieśniaków czy nie niesie mojej torby. – Obiecaj mi jednak, że jeśli nie przeżyje … - chciałam zaprotestować, ale uciszył mnie ręką – obiecaj, że rozsypiesz moje prochy w leśnym mieście w Mglistym Lesie tam gdzie spoczywają prochy moich rodziców …- mimo łez i chęci powstrzymania go od dalszych słów słuchałam do dalej - Jak również obiecaj, że udasz się kiedyś w podróż do mojej ojczystej ziemi. Na północnej części wyspy Alaron. Tam żyją, a przynajmniej powinni żyć moi krewni.
- Sam pojedziesz ze mną i sam opowiedz, jakie nas przygody spotkały. Słyszysz! Nie rób mi tego, Nie teraz, gdy jesteśmy szczęśliwi.
- Ja już wiecznie będę szczęśliwy, bo poznałem Ciebie – mówił z coraz większym trudem – idź dalej przez życie i zawsze walcz w imię dobra. Nigdy nie schodź z ścieżki dobra choćby nie wiem jak była ona wyboista. Kocham Cię moja złota Elfko od pierwszej chwili poznania.
Tymi słowami zakończył życie. Byłam zrozpaczona, wszystko, co się działo wokół mnie widziałam jak przez mgłę.
Tajemnicza zakapturzona osoba okazała się przyjacielem Martiza z dawnych lat. Miał na imię Ivellios i był leśnym elfem. Pomógł mi zająć się spaleniem ciała Martiza i zaproponował bym na jakiś czas przeprowadziła się do jego osady.
Nie będąc w pełni sił fizycznych jak i psychicznych na racjonalne myślenie zgodziłam się. Po dekadniu podróży dotarliśmy do Mglistego Lasu. Na miejscu kiedy dotarliśmy do celu doszło do mnie gdzie jestem. Z jednej strony rada byłam tego ale reakcja leśnych elfów na mnie przeraziła mnie. Po wjechaniu do wioski wszystkie elfy skierowały swoje oczy na mnie. Czułam się jak odmieniec.
- To chyba nie był dobry pomysł by sprowadzić mnie tutaj. Ja za bardzo odstaje od leśnych elfów – powiedziałam szeptem do Ivellios, lecz on nawet nie zwrócił na to uwagi tylko zmierzył mnie lekkim uśmiechem.
Poszliśmy prosto do najstarszego z elfów. Ivellios wszedł pierwszy z nim porozmawiać.
- Poczekaj chwilę, muszę zamienić kilka z nim kilka słów. – rzekł zatrzymując się w drzwiach. Pozostawiona na dworze gdzie wszystkie inne elfy na mnie się spoglądały z lekką pogardą odczuwałam jakiś niepokój. Przypomniała mi się sytuacja z domu. Kiedyś w Zielonym Mateczniku też się spotkałam z młodym leśnym elfem i też był dla mnie niemiły. Przypomniały mi się słowa matki „Pamiętaj, kim jesteś. Nie jesteś od nich gorsza po prostu inna a oni tej inności się boją. Pokaż im, że tak jak i oni masz uczucia i że masz prawo do życia tak jak oni, ale nigdy nie czyń tego siłą, bo to na nic”
Chwilę później Ivellios wyszedł wraz z całą grupą elfów dostojnego wieku. Podejrzewałam, że to starszyzna tego plemienia. Kompletnie nie wiedziałam jak się zachować. Stałam przed nimi z opuszczoną głową. Jedna ze starszych elfek podeszła do mnie, podniosła i głowę i spojrzała głęboko w oczy.
- Miło nam będzie gościć Cię w naszym leśnym mieście – jej głos był łagodny jak śpiew ptaków a uśmiech potrafił przywodzić najmilsze matczyne wspomnienia.
- Czy wiesz Pani ilu wrogów robisz sobie tymi słowami? – nie starałam się ukryć strachu bo i tak było to niemożliwe. – Wiem, że nie jestem tu mile widziana zwłaszcza ze jestem złotą elfką. – mówiłam już bardziej pewnie. – Za bardzo różnie się od zgromadzonych tu elfów, ja tu po prostu nie pasuje. – ciągnęłam dalej z coraz większą pewnością siebie – Wiem że nie wzbudzam zaufania wśród tutejszych i nie mam im tego za złe, bo sama niekiedy boje się czegoś, co mi jest nieznane.
-Kiedy Martiz przybył tu po raz pierwszy powiedział podobne słowa - uśmiechnęła się do mnie kładąc mi ręce na ramionach.
Zaskoczyła mnie tą odpowiedzią, ale i zarazem uradowała. Jestem tu gdzie kiedyś przybył Martiz rozmawiam z tą samą Elfką i nawet nieświadoma tego co czynie powiedziałam podobne słowa do niego. Ścisnęłam mocniej urnę, którą trzymałam w rękach.
- Bracia …- nagle najstarszy z rady zawołam do zgromadzonych, jego słowa wyrwały mnie z zamyślenia - Wiem, że nie będziecie zadowoleni z faktu, że przygarniemy tą złotą elfkę – ciągnął dalej nie zważając na szmery – Ale pragnę wam przypomnieć, że tak samo nie byliście zadowoleni z powodu przygarnięcia do nas Martiza… Zawiniątko, które taszczy ta elfka w ramionach …- urwał i wskazał na mnie - … to jego prochy. Przywiezione przez nią tu na jego prośbę. A ostatnią jego wolą, jaką przekazał Ivelliosowi było byśmy ją przygarnęli. A wiec Ci, którzy nie zgadzają się z tym niechaj się zmierzą z wolą zmarłego albo zamilkną na wieki.
Dziwiły mnie jego słowa i poparcie, jakie w nich zawarł. Rada byłam wiedząc że mam tu kogoś przychylnego mnie; zresztą co miałam zrobić nie miałam się gdzie podziać. Podróż z Martizem była moim sensem życia. A teraz? Mogłam wrócić, do Brost i siedzieć sama w wielkim domu pełnym wspomnień.
Ivellios skierował mnie do jedynego mieszkalnego budynku na ziemi. Był on kiedyś wybudowany specjalnie dla Martiza i on w nim mieszkał póki nie wyruszył w podróż. Następnego dnia po mym przybyciu odbyła się wielka uroczystość rozsypania prochów Martiza.
Od tamtego pamiętnego czasu minęło już 20 lat. Społeczeństwo leśnych elfów zaakceptowało mnie i teraz nie ma wśród nas większych różnic. Żebym się za bardzo nie różniła wytatuowali mi twarz i przybrali jak leśną elfkę. Jedną rzeczą, której niestety nie nauczyłam się to chodzenie po drzewach. Zawsze miałam z tym problem. Ale teraz razem śmiejemy się z moich upadków.
Po odzyskaniu równowagi i oswojeniu się z myślą ze zostałam sama postanowiłam wyruszyć do ostatniego mi znanego celu. Do Alaron. Miejsca gdzie narodził się Martiz.
Jedyną możliwością dostania się na wyspę był statek wypływający z Waterdeep. Pożegnałam się leśnymi elfami dziękując im na okazaną mi gościnę i obiecałam że kiedyś powrócę jeśli tylko będę w pobliżu. Podróż do portowego miasta trwała dwa dekadnie.
Po dotarciu nie próżnowałam od razu udałam się do portu i jak na moje szczęście za 2 dni był rejs na wyspę. Zapłaciłam kapitanowi za płynięcie z nim do portu w Caer Callidyrr skąd wybrałam się w swoją ostatnią misję. Po dekadniu dotarłam na miejsce.
Dom, ogród; dokładnie tak jak opowiadał mi Martiz. Zauważyłam w ogrodzie młodą kobietę. Doszłam do niej i poprosiłam o możliwość widzenia się z panią tego domu. Jak się okazało Panią tego przybytku była teraz siostra cioteczna Martiza, Lida. Opowiedziałam to, co opowiadał mi Martiz, o śmierci jego rodziców i siostry i jakie życie przyszło mu później wieść.
Pozostałam kilka dni na wyspie w gościnie u Lidi, z którą bardzo się zaprzyjaźniłam. Nawet zaproponowała bym zamieszkała z nią ale musiałam odmówić, Nie wiem dlaczego ale coś mnie ciągnęło w dalszą podróż. Na pożegnanie tuż przed wyjazdem do portu w Caer Callidyrr skąd miałam popłynąć statkiem do Waterdeep; Lida dała mi pierścień.
- Powinien przejść w spadku na Martiza, weź go niech Ci o nim wiecznie przypomina.
Stojąc na dziobie statku rozpamiętuje pożegnanie z Lidą a trzymamy na palcu pierścień przypomina mi o mej przeszłości.
Pohukiwanie Emila wybiło mnie z tej smętnej kontemplacji; a szerokie morze, które się rozciąga się przede mną dodaje mi sił, na dalszą mą podróż w nieznane..
Tu właśnie zaczyna się nowy etap mojego życia…
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nicky
Mędrzec
Mędrzec



Dołączył: 20 Kwi 2006
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: A takie tam miastko

PostWysłany: Pią 7:54, 14 Lip 2006    Temat postu:

Opowiadanko ?? Powiedziała bym nowelka. W wolnej chwili przeczytam i zamieszczę opinię. Możesz być pewna, że będzie obiektywna i cię nię oszczędzę.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
DarkShadowofAngel
Mag Nowicjusz
Mag Nowicjusz



Dołączył: 24 Kwi 2006
Posty: 81
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płock

PostWysłany: Pią 22:59, 14 Lip 2006    Temat postu:

Od razu nowela. Takie cobie coś nagryzmoliłam. Choć trzymam za słowo i oczekuje oczeny.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alluin
Mag Nowicjusz
Mag Nowicjusz



Dołączył: 22 Lip 2006
Posty: 63
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Glówna Kwatera Płockiej Mafii Paliwowej

PostWysłany: Nie 21:41, 23 Lip 2006    Temat postu:

Ok fajny prolog do opowiadania. Poziom tekstu moim zadaniem bardzo dobry.Miejscami zgrzyta ale to drobne usterki. Troche romansidlo Wink
Ale poza tym spoko
Powrót do góry
Zobacz profil autora
DarkShadowofAngel
Mag Nowicjusz
Mag Nowicjusz



Dołączył: 24 Kwi 2006
Posty: 81
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płock

PostWysłany: Pon 22:22, 24 Lip 2006    Temat postu:

Od raz romansidło. Owszem w kilku mijscach akcja jest romantyczna ale nie wszędzie. Zresztą czego sie spodziewać po dwójce wędrującej tylko we dwoje. Cool
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nathan
Potężny
Potężny



Dołączył: 20 Kwi 2006
Posty: 321
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: Płock

PostWysłany: Wto 17:14, 25 Lip 2006    Temat postu:

Nie chcesz żebym napisał "czego sie spodziewać po dwójce wędrującej tylko we dwoje"...Gwarantuję ci że nie chcesz...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
DarkShadowofAngel
Mag Nowicjusz
Mag Nowicjusz



Dołączył: 24 Kwi 2006
Posty: 81
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płock

PostWysłany: Pią 0:00, 28 Lip 2006    Temat postu:

Nathan napisał:
Nie chcesz żebym napisał "czego sie spodziewać po dwójce wędrującej tylko we dwoje"...Gwarantuję ci że nie chcesz...

Chyba uwielbiasz mnie prowokować?? No ale zawsze igrałam z losem i zawsze będę igrać. Twisted Evil Więc prosze bardzo, wykaż sie i oświeć mnie i innych czytelników co według Ciebie może robić dwójka ludzi wędrująca we dwoje. Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Erilad
Awatar



Dołączył: 24 Maj 2006
Posty: 437
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płock

PostWysłany: Pią 9:29, 28 Lip 2006    Temat postu:

Yellow_Light_Colorz_PDT_02

Toleruje offtopy. ale nie nabijania. Twój post nic do tematu nie wnosi. Przykro mi - warnik...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nathan
Potężny
Potężny



Dołączył: 20 Kwi 2006
Posty: 321
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: Płock

PostWysłany: Pią 18:06, 28 Lip 2006    Temat postu:

Zacznijmy od wspólnego wypicia piwa^^
Powrót do góry
Zobacz profil autora
DarkShadowofAngel
Mag Nowicjusz
Mag Nowicjusz



Dołączył: 24 Kwi 2006
Posty: 81
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płock

PostWysłany: Pią 21:09, 28 Lip 2006    Temat postu:

Nathan napisał:
Zacznijmy od wspólnego wypicia piwa^^

Znowu piwo!! Nie, ja już mam dosyć. Może lepiej Smoczą nalewkę Laughing
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nathan
Potężny
Potężny



Dołączył: 20 Kwi 2006
Posty: 321
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: Płock

PostWysłany: Sob 14:54, 29 Lip 2006    Temat postu:

Może też być krasnoludzki spirytus A ty niby o czym myślałaś Very Happy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
DarkShadowofAngel
Mag Nowicjusz
Mag Nowicjusz



Dołączył: 24 Kwi 2006
Posty: 81
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płock

PostWysłany: Czw 15:53, 03 Sie 2006    Temat postu:

O wspólnym odkrywaniu nowych roślin. A niby o czym miała bym myśleć Wink ??
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Sesje Strona Główna -> Zwoje Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin