Forum Sesje Strona Główna Sesje
Witamy z powrotem!
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Paradice
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Sesje Strona Główna -> Zwoje
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Nicky
Mędrzec
Mędrzec



Dołączył: 20 Kwi 2006
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: A takie tam miastko

PostWysłany: Czw 17:36, 27 Kwi 2006    Temat postu: Paradice

Otórz. Trochę zrobiło się zamieszania w związku z działem humoru i moimi nowymi tematami, dlatego pójdę za radą pewnej osoby (nie będę wskazywała palcem) i zamieszczę coś swojego. Od ponad roku piszę książkę. Pokazywałam parę pierwszych rozdziałów pewnemu wydawnictu i jest szansa, że ją wydam. Obecnie posiadam 15 rozdziałów co daje jakieś 134 strony w Wordzie. Nie publikowałam jeszcze jej nigdzie, ani całej ani w kawałkach. Wam pokarzę Prolog i dwa pierwsze rozdziały (dokładnie 23 strony w Wordzie), żeby poznać waszą opinię. Historia dzieje się w Faerunie (D&D), a bohaterem jest młody 20 letni człowiek. Proszę o niezbyt złośliwą (trochę złośliwą jeszcze zniosę, ale nie przesadźcie ) krytykę.

Oto PARADICE ....

Rozdział 0
Prolog


Zapewne sądzicie, że dowiecie się w tym rozdziale wszystkiego na mój temat. Nic bardziej błędnego. Nawet jakbym chciał, to i tak, nie mógłbym zbyt wiele o sobie opowiedzieć. Dziwne ?! O nie, to jest jak najbardziej normalne. Przynajmniej tu. Gdzie ?! Dobre pytanie. Niestety, nie znam na nie dokładnej odpowiedzi.


Wiem, na swój temat, tyle:

— imię – Paradice
— rasa – człowiek
— płeć – mężczyzna
— wiek – ok. 20
— umiejętności – czytanie i pisanie
— zwierzęcy towarzysz – smok


Tak, tak nie przywidziało wam się, tam pisze – smok. I to właśnie jeden z moich największych problemów. Małe smoczątko podróżujące w moim plecaku. Skąd się wzięło ? A kto to wie ? Na pewno nie ja. Po prostu tam było.
Podróżuje razem z pewną drużyną poszukiwaczy przygód, ale oni nie mogą udzielić odpowiedzi na moje pytania. Czemu ? Poznałem ich nie dawno. Jakieś, hmm ... . Tak, to już pięć dni. Kawał czasu. Dziwie się, że jeszcze żyje. Dlaczego ? Za dużo macie tych pytań. Co to przesłuchanie ? No dobrze, opowiem wam.
Pięć dni, a zmieniły wszystko. Dobra, dobra już zaczynam. Oto moje najdalsze wspomnienie.



-----------------------------------------------------------------------------------


Rozdział 1
Moja przeszłość


To było w czasie pełni księżyca. Pechowej pełni.
Obudziłem się w środku lasu. Wszystko mnie strasznie bolało, a po nosie spływała mi strużka ciemnoczerwonej krwi. Dotknąłem swojego czoła, nie było tam żadnej rany. Sama krew, przełknąłem ślinę. Dookoła rosły wielkie, stare drzewa. Między liściastymi gałęziami przebijało się blade światło księżyca. Rozejrzałem się jeszcze uważniej. Wszędzie ciemno. Obok, jeszcze ciemniej. Praktycznie nic nie było widać. Leżałem w kręgu światła, niewiadomego pochodzenia. Miałem zamiar zacząć studiować wygląd liścia, sterczącego z połamanej gałęzi tuż przed moim nosem, gdy nagle coś się poruszyło. Drgnąłem gwałtownie. Ktoś podbiegł do mnie szybko. Przymrużyłem oczy. Nade mną pochylała się jakaś ohydna, brodata gęba.
— AAAaaa !!! – kto, na moim miejscu by nie wrzasnął.
— Czego się drzesz ?! Nie dość, że ocaliliśmy ci skórę ? Chcesz, żebyśmy tu wszyscy zginęli ? – paplał z ironią w głosie nieznajomy.
— Ludzie to wredna rasa. Mówiłem wam, żeby go tu zostawić. – odezwał się drugi, bardzo podobny do tego poprzedniego.
Naprawdę rozważałem swoje bitewne umiejętności. Taka zniewaga krwi wymaga, pomyślałem. Jednak ostrze jego wielkiego, dwuręcznego, zaostrzonego, zakrwawionego, krasnaludzkiego topora zwyciężyło nad moją dumą. Z tych, jakże radosnych, myśli wyrwał mnie czyjś niski głos.
— A wy znowu swoje. Nie możecie choć raz być mili ? Ten młodzieniec o mało nie zginął tej nocy. – ręką zagarnął niesforne pasemko włosów z powrotem za elfickie ucho. – Zawsze to samo, nigdy nie możecie być uczynni. Ja naprawdę was nie rozumiem. – odwrócił się do nich plecami i przyglądał się uważnie czemuś, czego ja nie dostrzegałem.
— On, znowu to robi !!! Nie możesz sobie odpuścić ? – mówił pierwszy z krasnoludów ubrany w zdobioną złotem zbroję.
— Chociaż ten jeden raz. – wtórował mu drugi wyglądający jak jego bliźniak, choć o ciemniejszych włosach – Uwierz mi, nie da się być tak doskonałym jak ty.
— Posłuchaj go. Tym razem w pełni się zgadzam z Urthem.
— Co ?! Ty, Urthim, twierdzisz, że zazwyczaj nie mam racji. – odeszli kłócąc się i gwałtownie wymachując rękami. Odzyskałem w końcu mowę.
— Co im jest ? – zapytałem niepewnie elfa. Bądź co bądź, jakby chcieli mnie zabić już by to zrobili. Nie ?!
— To proste od wczoraj nie mieli dobrego trunku w gębach. – odpowiedział mi ktoś. Rozglądałem się intensywnie. Wreszcie go zobaczyłem.
Siedział oparty o pień. Obok niego leżał sporych rozmiarów wór. Nie widziałem jednak twarzy tego jegomościa, miał na sobie długi, czarny płaszcz wraz z wielkim równie czarnym kapturem. Ten strój skutecznie uniemożliwiał zidentyfikowanie, choćby, jego rasy.
W porównaniu do obydwu krasnoludów, elf i ten ostatni wyglądali pospolicie wręcz obskurnie. Pomyślałem, że pewnie nie mogą pozwolić sobie na takie zbroje. Jakby w odpowiedzi, na moje rozważania, usłyszałem.
— A wy co tak się drzecie. – pouczał ich elf, zakładając ciemną szatę – Przestańcie paradować w zbrojach jak pawie. Zakładajcie szaty podróżne. Ruszamy, a w tym stroju nie zajdziecie daleko, bo zaraz znajdzie się ktoś, kto połasi się na wasze zbroje.
— Jeszcze tego brakowało, aby elf wydawał nam polecenia. – bronił się Urthem.
— Jakbyś już zapomniał, to przed chwilą skończyliśmy walkę. Musimy odpocząć – mówił Urthim.
Wydaje mi się, że ta wymiana zdań trwałaby jeszcze długo, gdyby nie Zakapturzony. Wiecie co on zrobił ? Wstał, otrzepał się. Przerzucił wór przez ramię i pomału ruszył w stronę pobliskiej ścieżki, prowadzącej do nieznanego mi miejsca. Jak na komendę, pozostała trójka zamilkła. Krasnoludy wyjęły ze swoich worków czarne, podróżne szaty. Zakładając je w pośpiechu, wbiegły na ścieżkę. Podskoczyłem. Tuż przed moimi oczami znajdował się długi, chudy nos. Nade mną pochylał się elf.
— Nie leż tak, bo cię mrówki zjedzą. Włóż to. – podał mi identyczny czarny strój – Weź torbę i ruszamy.
— My ?!
— A coś ty sobie myślał. Ocaliliśmy ci życie, oczekujemy pewnego rodzaju ... rekompensaty. – uniosłem brwi, o czym on bredzi. Uśmiechnął się, widząc moje zdziwienie. – Będziesz z nami podróżował. Chyba, że wolisz poczekać, aż te orki wrócą. – Co jak co, ale perspektywa śmierci mnie przekonała. Zacząłem wciągać na siebie tę szatę. – Mądra decyzja, jeszcze tylko twój ekwipunek. – wskazał palcem na przedmiot leżący koło mojej nogi. Jakby na rozkaz plecak drgnął.
Coś się tam kotłowało i wierciło. W końcu, zza górnej płachty, wystrzelił mały pokryty łuskami ogon. Obaj zamarliśmy w bezruchu. Powoli pojawiły się tylne gadzie łapki. Potem brzuch oraz plecy, przednie łapki i niewielka główka, zakończona podłużnym pyskiem.
— O raju !!! – krzyknął Urthim.
— Smoczątko !!! – zawtórował Urthem.
Jak dziwnie by to nie wyglądało, mieli rację. Wszyscy patrzyliśmy na smocze niemowlę. Bracia wrócili po nas, jednak gdy zobaczyli smoczątko ogłupieli. Podeszli niepewnie, a małe schowało się za mną. Powtórzę. ZA MNĄ schowało się smoczątko !!! Za mną schowało się SMOCZĄTKO !!!
— Czy to twoje ? – zapytał ze zdziwieniem elf.
— Co tak wybałuszasz oczy, Ivellios ? Czy w waszej krainie, gdzie żyje 180 dusz Złotych Płatków, nie ma smoków ? – powiedział z ironią krasnolud.
— Ile razy mam ci powtarzać ? – odpowiedział spokojnie, wyciągając z pochwy długi miecz i bezszelestnie przystawił go do krasnoludzkiej szyi – Jeśli już posługujesz się moim nazwiskiem wymawiaj je po elficku.
— A wy znowu to samo ? – Zakapturzony wrócił.
— A, ty jak zwykle w samą porę, co Gaston ? – drażnił się z nim Urthim – Jak można być tak punktualnym?
— Mając taką drużynę jak wy, trzeba zawsze być w samą porę. O co znowu wam poszło ? – zapytał ignorując złośliwą uwagę.
— O to samo co zwykle. – odwarknął Urthem – Zapatrzony w siebie i wymądrzający się elf chce, żebym połamał sobie język, wymawiając jego nazwisko po elficku. – Ivellios przybliżył broń ku jego krtani. – Powiedz mu, żeby wziął ten sztylecik.
— Sztylecik powiadasz. To czemu trzęsiesz się jak galaretka, co ? – zadrwił elf, szczerząc zęby w złośliwym grymasie.
— Mam was dość !!! – złapał się za głowę Gaston – Zawsze to samo. Jak dzieci. – załamał ręce.
— Kogo nazywasz dzieckiem ? – zapytały trzy wściekłe głosy, odwracając jednocześnie głowy w jego stronę.
— O ile nam wiadomo, to TY jesteś tu najmłodszy ? – powiedział z uśmiechem elf, chowając swoją broń – Na razie ci odpuszczę, ale pamiętaj nazywam się Ivellios Xiloscient. – rzucił w stronę krasnoluda, następnie odwrócił się do Zakapturzonego. – Dobrze, że jesteś, bo sytuacja trochę się skomplikowała.
— Co masz na myśli ? – spytał zaciekawiony jego tomem przywódca.
— On ma smoka, mój drogi przyjacielu. I to nie byle jakiego. – odpowiedział pospiesznie elf – Jeszcze tego dobrze nie widać, ale to potężny smok. Bardzo potężny. – spojrzał zainteresowany w moim kierunku – Ciekawi mnie jak zostałeś jego właścicielem ... ? Właśnie, a jak ty właściwie masz na imię ?
Myślałem, albo raczej miałem nadzieję, że o mnie zapomną. Jednak, no cóż, nie udało się. Małe zwierzątko spało smacznie, na moich nogach, od czasu do czasu sprawdzając leniwie, kto się mu przygląda. Jest słodki pomyślałem. On potężny, skąd mu to przyszło do głowy. To tylko mały i niewinny smoczek. CO JA PLOTĘ ?! Przecież to smok, kiedyś będzie olbrzymi. A tak właściwie, to skąd on się wziął w moim plecaku ?! Hmmmm ...
A jak ja mam na imię ?
Nic nie pamiętam !!!



Ciemność. P A R A D I C E ...



Nadal ciemność. Kto to ten Paradice ?...


Ciemność. Nie zaraz, ktoś tu jednak jest.


— W końcu odzyskałeś przytomność. Sporo czasu ci to zajęło, a malutki zdążył się za tobą stęsknić. – paplał Urthem. Słyszałem jego słowa jakby z oddali.

Malutki ?!
A tak, pewnie mówi o moim smoku.
Właśnie, mam smoka ? No mam, ale i tak to dziwne ?!
Ciekawe czyje to imię - Paradice ?
Kto to jest ?

— Czy ty mnie słuchasz ? – spytał smutno krasnolud.
Oprzytomniałem. To ja jestem Paradice. Usiadłem gwałtownie. Muszę to powiedzieć Gastonowi. Nie wiem dlaczego jemu, ale zaraz zacząłem szukać go wzrokiem ? Znajdowałem się w pokoju. Od ścian, płatami, odchodziła jakaś brązowawa mazia. Po lewo znajdowało się niewielkie, brudne okno, brakowało w nim szyb, zamiast nich były rozciągnięte jakieś półprzezroczyste płachty. Na prawo stały cztery łóżka, ja siedziałem na piątym. Na środku był dość duży, kulawy stół. W jednym z rogów znajdowała się wielka szafa, obok niej miska i dzbanek. Wreszcie znalazłem go. Siedział na krześle przy drzwiach i spał smacznie. Miał na sobie nadal szatę podróżną i kaptur mocno naciągnięty na głowę. Oba krasnoludy, w wypolerowanych zbrojach, stały na krzesłach i pochylały się nade mną. Dziwnie się poczułem. Kogoś brakowało.
— Dokąd poszedł elf ?! Gdzie jesteśmy ?! – prawie wykrzyczałem.
Krzesło trzasnęło o podłogę, na którą upadł przywódca. Z jego twarzy, na ułamek sekundy, spadł kaptur. Ja, Urthem i Urthim zobaczyliśmy bok jego twarzy. Oczom naszym ukazały się siwo brązowe włosy oraz ucho, a właściwie miejsce gdzie powinno się ono znajdować. Kaptur błyskawicznie wrócił na głowę właściciela.
— Co się tak gapicie ? – warknął wstając – A ty, co tak krzyczysz ? – potarł swoją obolałą głowę – Jesteśmy w Tantras, mieście portowym przy zatoce The Dragon Reach. Jutro przypływa okręt do Westgate musimy się na niego załapać. Ivellios poszedł nam to załatwić.
Pierwszy raz słyszałem te wszystkie nazwy. Przynajmniej tak mi się zdawało, milczałem jednak. Nastała głucha cisza. Słychać było brzęczenie samotnej muchy krążącej po pokoju. Musiałem mu coś powiedzieć, wyraźnie czekał, aż się odezwę.
— Przypomniałem sobie o czymś. Mam na imię Paradice. – powiedziałem cicho – Pomyślałem, że to ważne. – dodałem niepewnie.
— To świetnie !!! Może z czasem przypomnisz sobie wszystko ? Jesteś człowiekiem, mężczyzną mówiąc ściślej. Masz ok. 20 lat. To już jakiś życiorys, nie ? Jak się dzisiaj czujesz ? – uśmiechnął się, tak mi się przynajmniej wydawało wydawało.
— Nieźle. Gdzie mój... – po głowie kołatało mi się kolejne dziwne imię, ale jak je wypowiedzieć ? – Gdzie jest... Erghirr, mój smok ?
— Widzę, że przypomniałeś sobie więcej niż jedno imię. – powiedział z uznaniem w głosie Gaston.
— No tak. – wymamrotałem zakłopotany – To gdzie on jest. – gdzie jest mój smok, miałem ochotę wrzasnąć, ale się powstrzymałem – Powiedzcie !!!
— Spokojnie. Śpi pod twoim łóżkiem. Nakarmiłem go i zasnął. – chwalił się Urthem – Urthim mi pomógł, bo kupił surowe mięso.
— To dobrze. – zamilkłem na chwilę. Jeszcze raz się rozejrzałem. – A gdzie my jesteśmy ? – dziwnie się na mnie spojrzeli – Wiem, że w Tantras, ale gdzie dokładnie. W jakiejś karczmie ?
— Jakiejś karczmie ?! To własność naszego wuja Urthoga, który zasłynął, jako wojownik, w tej okolicy. Po licznych bojach przeszedł wreszcie na emeryturę i został karczmiarzem. – opowiadał z zapałem jeden z braci.
— Może zejdziemy na dół ? Poznasz go. Napijesz się czegoś. Zjesz coś. Co ty na to ? – zaproponował drugi.
— Nie wiem czy mam na to ochotę ? – próbowałem się bronić.
— Tylko nie próbuj twierdzić, że nie jesteś głodny. Idziemy !!! – wzięli mnie pod pachy i ściągnęli z łóżka.
— Zaczekajcie chwilę. – wyrwałem się im, ukucnąłem i zajrzałem pod swoje posłanie – Chodź do mnie. – wyciągnąłem rękę do smoczątka, które natychmiast się obudziło i wpadło z radością w moje ramiona.
Sięgnąłem po plecak leżący nieopodal mojej nogi i włożyłem tam zwierzaka. Założyłem pakunek ostrożnie na plecy. To nie był idealny środek transportu, lecz narazie nie posiadałem niczego innego. Poza tym wolałem, żeby nikt go nie widział.
Schodząc po trzeszczących schodkach, zastanawiałem się jak właściwie mam opiekować się moim pupilkiem. Tak właśnie nazywałem go w myślach. Dziwnie to brzmi, wiem, ale to w końcu moje zwierzątko i mogę je nazywać jak chcę. Z drugiej strony, przecież jeśli nawet kiedyś posiadałem tą wiedzę, to teraz miałem w głowie tylko pustkę. Dorosłe najlepiej było omijać, ale małego trzeba wychować. Tyle wiedziałem na pewno. Chyba jednak to za mało, aby opiekować się jednym z nich. Ciekawe czy to on, czy ona ? Nawet o tym nie miałem pojęcia. Zamyśliłem się.
Do moich uszu dochodziły, krzyki i śmiechy. Może uda mi się trochę zabawić ? Jeszcze odrobina zapomnienia mi raczej nie zaszkodzi. Tak wtedy myślałem. Jakże myliłem się, oczekując miłej zabawy.
Weszliśmy do średniej wielkości pokoju. Wszędzie poustawiane były stoliki. Przy dużych drzwiach były dwa prawie czarne okna, jedyne źródła światła. Karczmiarz stał za barem wlewając alkohol do olbrzymich kufli. Już mieliśmy zasiąść, kiedy do środka wpadł Ivellios. Miał poszarpaną szatę, zakrwawione dłonie i twarz. W jednej ręce trzymał pokrwawiony długi miecz. Na chwiejących nogach szedł w naszym kierunku. Urthim poderwał się i pobiegł w stronę schodów. Xiloscient o krok od nas upadł na podłogę. Rzuciłem się ku niemu. Ledwo żył. Musiał stoczyć olbrzymią walkę, chyba wygrał, ale wyglądał kiepsko. Kto mu to zrobił ? Traaaccch !!! Na piętrze trzasnęły drzwi. Trzeba go ratować, co ja mam robić. Rozglądałem się rozpaczliwie. Pyk. Obok mnie z nikąd pojawił się Gaston. Odepchnął mnie. Zaczął mamrotać coś pod nosem. Trzymał w rękach jakiś zwój. Nic z tego nie rozumiałem. Po chwili poczułem falę ciepła przelatującą, ze świstem, obok mnie. Kawałek pergaminu zamienił się w kupkę popiołu i upadł na podłogę.
Elfie rany zasklepiły się w magiczny sposób. Dobiegł do nas zdyszany krasnolud, obładowany naszym całym ekwipunkiem. Ludzie dookoła zaczęli się ku nam zbliżać. Miałem dziwne wrażenie, jakby reszta moich towarzyszy o czymś rozmawiała, ale nie słyszałem słów. Spojrzeli się na mnie. Pyk. Usłyszałem w uszach. Czułem jak jakaś potężna siła odrywa mnie od ziemi. Nie, to niemożliwe. Zdawało mi się, przecież stoję mocno obiema stopami na trawie. Na trawie ?!
Rozejrzałem się i oniemiałem. Byliśmy na polanie w środku lasu. Spojrzałem na twarze moich towarzyszy. Nie mogłem dostrzec na nich oznak jakichkolwiek uczuć. Żadnego zaskoczenia, zdziwienia czy irytacji. Nie przejęli się tym, że tak po postu się teleportowaliśmy. Jakby to była ich codzienność ?! Elf próbował się podnieść.
— Leż. Jesteś jeszcze bardzo słaby, musisz odpocząć. – postanowił Gaston, zwrócił się do mnie – Zostań z nim. My pójdziemy coś upolować i przyniesiemy trochę chrustu. Dziś obozujemy tutaj. – nie krzyczał, ale był to ton nie znoszący sprzeciwu.
Kiwnąłem głową. Zostaliśmy we dwójkę. Żaden z nas się nie odzywał. Miałem dużo czasu na rozmyślenia. Przyglądałem się mu z zaciekawieniem. Prawdę mówiąc, nigdy nie widziałem elfa. Tak przynajmniej sądziłem.
Elfy to dziwne istoty. Są częściej rozbawione niż podekscytowane, częściej zaciekawione niż chciwe. Dzięki tak długim żywotom zwykły spoglądać na wydarzenia z szerszej perspektywy, zachowując powściągliwość i nie trapiąc się błahostkami. Kiedy jednak dążą do jakiegoś celu - czy jest to niebezpieczna misja, czy uczenie się nowej umiejętności albo sztuki - potrafią być skupione i niezmordowane.
Skąd to wiedziałem ? Po prostu było to w mojej głowie. Byłem pewny, że Ivellios Xiloscient był typowym elfem, wygląd jego twarzy świadczył o tym. Zielone oczy i smukłą twarz otaczały długie, ciemne włosy. Z pomiędzy nich wystawały czubki jego szpiczastych elfich uszu. Nie był wysoki, miał około 160 cm wzrostu i ważył mniej więcej 50 kilogramów. Byłem trochę do niego podobny. Ten sam wzrost, kolor oczu. Inaczej jednak wyglądają nasze włosy. Ja mam długie, jaśniuteńkie, kręcone włosy, a on ciemne, proste.
Jeszcze jedno nas łączyło. Obydwaj posiadaliśmy jasną karnację, lecz on teraz, wyglądał po prostu jak duch. Nie miał już ran, ale na jego ciele nadal pełno było zaschniętej krwi. Mieszała się ona z wielkimi kroplami potu, ściekającymi, jedna za drugą, po jego długim, chudym nosie.
To co mnie spotyka jest dziwne. Zamyśliłem się. Smoki. Teleportacja. Jeszcze wczoraj puste nazwy, dziś oznaczały dla mnie coś namacalnego, realnego. Niespotykane. Wszystko zmieniało się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Potyczki na śmierć i życie, niby odległe, nierzeczywiste, a dla niektórych są codziennością.
Spojrzałem się na mojego towarzysza. Byłem w ich drużynie, ale czy to znaczy, że jesteśmy przyjaciółmi ? A jeśli nie to czy nimi zostaniemy ? Przygody tego typu, zazwyczaj, kończą się przyjaźnią. Nie pamiętałem czy miałem kiedykolwiek przyjaciół, rodzinę.
Wstałem. Z jednego z pakunków wystawał kawałek tkaniny i bukłak. Wyciągnąłem najpierw materiał, następnie pojemnik na wodę. Zwilżyłem szmatkę. Oni mnie uratowali, narażając własne życie, choć nikt im nie kazał. Podróżuje wraz z nimi, dlatego postaram się być pomocny. Będę traktował ich jak przyjaciół, nieważne czy nimi zostaną. Tak postanowiłem.
Podszedłem po cichu do elfa. Delikatnie obmyłem mu twarz z zaschniętej krwi. Otworzył oczy. Przyglądał mi się wnikliwie. Jego wzrok zatrzymał się na płótnie, które trzymałem w dłoni. Zamknął znowu powieki. Poszedł spać. Był jeszcze bardzo słaby. Nieźle go ktoś poturbował, nie ma co. Burczało mi w brzuchu. Od dawna nie miałem nic w ustach. Zrobiłem jeden łyk wody. Tyle narazie musi mi wystarczyć. Odłożyłem rzeczy na miejsce. Usiadłem na mięciutkim mchu pod drzewem i zasnąłem.
Kiedy otworzyłem oczy słońce już zachodziło, pozostawiając tylko czerwonawą łunę nad całą okolicą. Pomału ciemniało. Wielkie gałęzie, w niektórych miejscach, pozbawione liści, przypominały dzikie zwierzęta. Usłyszałem ożywioną rozmowę krasnoludów, którzy razem z Gastonem wracali do obozowiska. Ucieszyłem się, bo smutno było tak samemu siedzieć w cichym i ciemnym lesie.
Polowanie im się udało, przynieśli ze sobą cztery króliki i sarnę. Znaleźli też strumyk, więc nabrali wody. Zapowiadała się wielka uczta i miły odpoczynek. Rozpalili małe ognisko i Gaston upiekł dziczyznę. Była smaczna i pożywna. Urthem i Urthim popijali krasnoludzki alkohol, który podwędzili swemu wujowi. Najadłem się i zaspokoiłem pragnienie. Pomogłem Ivelliosowi, który nie mógł poradzić sobie z niesfornym kawałkiem mięsa. Siedzieliśmy cicho dookoła ogniska. Pora na jakieś wyjaśnienia, pomyślałem.
— Masz rację. Parę rzeczy trzeba omówić. – on chyba naprawdę czyta moje myśli ?! Wygląda niepozornie, ale musi być bardzo potężny skoro może przenikać umysł.
— Potężny to za dużo powiedziane, ale znam kilka sztuczek. Jak się już zorientowałeś, mamy paru wrogów, musimy umieć się bronić. – powiedział Gaston.
— Mówisz to tak spokojnie, a twój przyjaciel o mało nie zginął. – bałem się cokolwiek myśleć.
— Aj tam, niewielkie draśnięcia. Mój pradziad, walcząc w obronie swej miłości, stracił całą rękę. – dumnie opowiadał Urthim.
— O ile mi wiadomo, twój pradziad jest również moim, dlatego to był NASZ pradziad. – odwarknął Urthem. Zaczęli dyskutować, sami ze sobą, nie zwracając na nas uwagi.
— Oni są tacy zawsze, Gaston ? – starałem się mówić cicho, bo Xiloscient odpoczywał nieopodal ognia.
— To normalne u krasnoludów. Chwilami mamy ich dość, ale to odważni i mężni wojownicy a zarazem wierni przyjaciele.
— Jestem już przekonany że, ty jesteś magiem. Fajnie jest posługiwać się czarami. – powiedziałem z zazdrością w głosie.
— Magia ma parę wad. Możesz przez przypadek zrobić sobie, albo komuś innemu krzywdę. – mówił to z wielkim przekonaniem, lecz jednocześnie z chłodem w głosie – Ale, masz rację. Czuć moc i potęgę w dłoniach, to jest to do czego większość ludzi dążyła, dąży i dążyć będzie. Dla jednych tą siłą jest potężna broń, dla innych magia, a dla jeszcze innych harfa lub inny instrument. Wiesz co dla ciebie jest tą władzą ? – zaskoczył mnie tym pytaniem.
— Nie.- odpowiedziałem smutno. Nie znam samego siebie. To dziwne i paraliżujące uczucie. – Chciałbym wiedzieć kim jestem.
— Myślałem nad tym. Uważam, że musiałeś przyjmować kiedyś nauki. Umiesz czytać i pisać ? – wyciągnął z niewielkiej torby kawał czystego pergaminu, gęsie pióro i kałamarz. – Spróbuj ? – wziąłem to do ręki.
Zamoczyłem pióro, przystawiłem do arkuszu i postawiłem kropkę. Co ja niby mógłbym napisać ? Wiem. Postawiłem parę kresek, zawijasów, ogonków oraz jedną dużą kropkę. Wyszło mi P a r a d i c e. Umiałem pisać. To było dziwne, ale nie pozostawiało wątpliwości. Potrafiłem notować, byłem z siebie bardzo zadowolony.
— Ładnie. – pochwalił mnie, biorąc do ręki pergamin. Oddał mi go po chwili. – Weź sobie te rzeczy, przydadzą ci się. Potraktuj to jako pożyczkę, na poczet twych osiągnięć.
— Jakich znowu osiągnięć ?
— Przyszłych oczywiście. – powiedział z rozbawieniem. To jest jednak dziwna osoba, pomyślałem.
— Mówiłeś, że musimy dostać się do Westgate, dlaczego ?
— Mamy tam pracę do wykonania. Niedźwiedzie zaatakowały w tamtych okolicach już trzy wioski. Wieśniacy nie mogą sobie z nimi poradzić. Są agresywne i wielkie. Zabijają kobiety i dzieci, a tamtejsi mężczyźni nie należą do wojowniczych. Zwykle to prości, ale inteligentni ludzie. Z chęcią im pomożemy, a przy okazji dostaniemy parę sztuk złota od zamożnych mieszkających w okolicy.
— Z przyjemnością wybiorę się razem z wami, ale nie jestem pewien czy się przydam ?
— Oj, przydasz się, przydasz. Im więcej rąk do obrony i pracy tym lepiej.
— Tylko, że ja nie potrafię walczyć. – spuściłem ponuro głowę.
— Skąd wiesz ? – spojrzałem na niego zdziwiony – A nawet jeśli nie to się nauczysz. A teraz spać. Przeniosłem nas w okolice Procampur. Jutro pójdziemy do miasta. Może uda nam się załapać na statek płynący ku Urmlaspyr. Na miejscu pomyślimy co dalej. – zakończył naszą rozmowę. Wstał i wyszedł z kręgu światła.
Było już bardzo ciemno. Krasnoludy chrapały, a brody unosiły im się i opadały na zmianę. Śmieszny widok. Wyjąłem z plecaka Erghirra. Był naprawdę mały i słodki,, spał smacznie. Oderwałem kawał mięsa od królika i podetknąłem pod jego pyszczek. Otworzył najpierw leniwie jedno oko poczym błyskawicznie się rozbudził i zaczął szarpać łapczywie mięso. Zabrałem je.
— Spokojnie. – wyszeptałem. Muszę zacząć go wychowywać skoro ma być mądrym i porządnym smokiem. Patrzył się na mnie i powoli otarł się o dłoń, jakby mnie przepraszał. – Tak lepiej. – położyłem go na trawie, a obok mięsko. Jadł smacznie, ale od czasu do czasu spoglądał na mnie, chcąc chyba upewnić się czy, aby na pewno robi to dobrze.
Przyglądałem się mu. Jest bardzo inteligentny, a u smoków roztropność to jeden z najważniejszych atutów. Jaki on będzie, gdy dorośnie ? Nie dowiem się tego. Musiałbym przeżyć około 200 lat. Ciekawe czy jakiś człowiek tego dokonał ? Może zostanę alchemikiem, albo szamanem i zgłębię tajniki długowieczności ? Śmiałem się w duchu. Nie, to nie dla mnie. Przypomniałem sobie słowa Gastona. Muszę mieć jakieś ambicje. Umiem pisać, to już coś znaczy. Może jestem uczonym albo kapłanem ? Zamyśliłem się.
Nie. Byłbym wtedy ubrany w bogate szaty, a nie mocną koszulę, skórzane spodnie i solidne buty. Jest to przeciętny strój, choć ubogim nazwać go nie można. Spojrzałem na plecak. Nie miałem jeszcze okazji zobaczyć co w nim jest. Zajrzałem do środka. Był prawie pusty. Znalazłem tylko kilka drobiazgów. Koszulę na zmianę i pas do spodni. Hubkę, krzesiwo i pusty bukłak. Nic nadzwyczajnego. Sięgnąłem po pergamin, pióro i kałamarz. Przykręciłem mocno zakrętkę do pojemniczka. Ułożyłem wszystko schludnie w środka, tak aby zmieścił się jeszcze smok. Kiedy wyjmowałem dłoń zahaczyłem o coś. Gwałtownie wyciągnąłem rękę. Rozejrzałem się. Wszyscy spali. Jeszcze raz wyjąłem zawartość plecaka i obejrzałem go dokładnie. Tym razem zauważyłem coś dziwnego. Przy dnie z lewej strony była ukryta kieszonka, a w niej mały srebrny gwizdek i... pięć sztuk platyny !!! Skąd się tu wziął taki majątek ?! Myśli, jakie napływały mi do głowy, były co najmniej przytłaczające.
Pomału świtało. Odłożyłem gwizdek i monety na miejsce. Ziewnąłem. Później się nad tym zastanowię, teraz pójdę spać. Mój pupilek właśnie skończył jeść. Ułożył się wygodnie koło mojej ręki i zasnął. Dobrze, że nikt tego nie słyszy. Nazywać smoka pupilkiem. Uśmiechnąłem się szeroko. Ale czy dobrze się nim opiekuje ? Tego nie wiem, ale jednego jestem pewien, mam przyjaciela. Powieki mi się kleiły. Pora spać, jutro trzeba będzie zastanowić się nad zawartością mojej torby. Ponownie ziewnąłem. Ułożyłem się wygodnie i zasnąłem.


----------------------------------------------------------------------------------

Rozdział 2
Księga i miecz



— Wstaniesz dzisiaj, czy nie !? – darł się Urthim. Otworzyłem niepewnie oczy.
— Czy to już raaaaano ? – moją wypowiedź rozdarło głębokie ziewnięcie.
— Jasne, że nie. – odrzekł Urthem z przekąsem – Jest południe.
— Południe !!! – podniosłem się gwałtownie – Jak to ?
— Co, jak to ? Najpierw jest rano, a potem południe. Nic na to nie poradzisz. Słońca nie zatrzymasz. – odpowiedział tym razem Urthim, poczym odeszli obaj załamując ręce i rozmawiając, gwałtownie, jak zawsze.
Rozbudzałem się powoli. Dzień był w pełni. Ciepłe słońce grzało mocno. Na listkach migotały małe, jasno świecące plamki. Trawa zieleniła się. Wiosna była w pełni. Na gałęziach siedziały małe, kolorowe ptaszki. Słychać było odgłosy życia lasu. Gdzie podziewa się Erghirr ? Rozejrzałem się. Siedział przy ostatkach zajęczego mięsa. Mały urwis, zjadł prawie wszystko.
Reszta drużyny krzątała się po obozowisku. Krasnoludy zabrały bukłaki i wybierały się do lasu po wodę. Gaston sugerował im kąpiel, ale tylko zmierzyły go wzrokiem. Smoczątko podbiegło do mnie, otarło się. Chyba prosi mnie o pozwolenie na wycieczkę, a niech tam, przecież nie pójdzie sam. Pogłaskałem go po karku. Podbiegł do Urthima. Ten schylił się i wziął go na rękę. Mam wrażenie, że nie tylko Gaston potrafi czytać w myślach. Ciekawe co jeszcze będzie potrafił. ? Muszę dowiedzieć się czegoś o smokach. Siedziałem w promieniach słońca. Naszych wycieczkowiczów nie ma już sporo czasu. Gaston tymczasem pochylał się nad paleniskiem. Obserwowałem go od dłuższej chwili. Grzebał kijem w żarzącym się jeszcze popiele. Nad nim unosił się szarawy dym. Kawałki niedopalonego drewna wystawały poza ognisko. Nasypał na wierzch trochę piachu. Wyprostował się, odwrócił twarz ku słońcu i podszedł do opartego o drzewo Ivelliosa.
Xiloscient wyglądał już lepiej. Jego skóra nabrała delikatnych kolorów. Stał już o własnych sił. Musiał pójść nad rzekę, bo twarz miał czystą, bez jakichkolwiek oznak zaschniętej krwi czy brudu. Ubrany był w świeży podróżny strój trochę podobny do mojego, lecz z innego materiału i w innym kolorze. Rozmawiał z Gastonem na głos, byłem jednak za daleko, żeby usłyszeć cokolwiek. Podniosłem się. Zwinąłem koc i wsadziłem do mojej torby. Przeciągnąłem się leniwie. Wiosna jest piękna. Podziwiałem okolice.
— Kiedy ruszamy ? – zapytałem podchodzącego elfa.
— Jak tylko wrócą krasnoludy no i twój smok. – odpowiedział – Właśnie o niego chciałem się ciebie zapytać. Czy on może podróżować w twoim plecaku ?
— Jasne. Wiem, że grupa poszukiwaczy ze smokiem raczej rzuca się w oczy. Nie ma problemu. – uśmiechnął się do mnie.
— Dziękuje. – powiedział, nadal się uśmiechając.
— Za co ? – odszedł. Wiedziałem za co dziękował. To miłe.

Usłyszałem śpiew dochodzący z lasu. Wracali. Procampur. Nie mam pojęcia gdzie to jest. Nie wiele mi mówią te wszystkie nazwy. Właściwie to nie mówią mi nic. Nie wiem jak wygląda to miasto i gdzie leży, ale to miasto portowe skoro mamy spróbować złapać tam statek do Urmlaspyr. Głośny śpiew rozlegał się dookoła. Podbiegł do mnie smoczek.
— Witaj. – pogłaskałem go po mokrym grzbiecie. – Chyba zażywałeś kąpieli ? – uśmiechnąłem się.
Po chwili z lasu wyłoniły się przemoczone krasnoludy. Gaston wybuchł śmiechem. Smoczątko stało wyprostowane – jakby było z siebie dumne. Zaraz, zaraz. Zacząłem się głośno śmiać.
— Naprawdę to zrobił ? – spytałem Urthima, z trudem tłumiąc śmiech i łapiąc gwałtownie powietrze – Nie wiedziałem, że jest aż tak silny.
— Tak. Masz bardzo dosłownego smoka. Zaszedł nas od tyłu i przestraszył. Ale nie ma tak łatwo. On też wylądował w wodzie. – powiedział nieco rozbawionym głosem. Przyglądał się dłuższą chwilę Gastonowi, który tarzał się, na trawie, ze śmiechu. – A już myślałem, że on nie ma poczucia humoru.
Przygotowania do wymarszu trwały trochę czasu. Najpierw musieliśmy uspokoić Gastona, a to nie było łatwe. Nawet teraz, od czasu do czasu, chichocze po cichu. Okolice jakimi szliśmy nie były raczej głównym szlakiem ku miastu. Szliśmy małymi ścieżkami przez niewielkie zagajniki. Mijaliśmy wielkie puste porzucone pola. Słońce czerwieniło się leniwie nad linią horyzontu. Twarz i odsłonięte poniżej łokcia ręce piekły mnie strasznie. Plecak pomału ciążył na ramionach. W końcu nie wytrzymałem.
— Nie, jeszcze tylko kawałek. Musimy iść tędy, bo tam mogą czaić się zbóje, a my nie mamy na nich czasu. – odparł spokojnie Gaston.
— Nie rób tego !!! – krzyknąłem gniewnie.
— Czego ? – zapytał niewinnie.
— Przestań czytać mi w myślach. – odparłem buntowniczo – nawet nie zdążyłem otworzyć ust. – dodałem z żalem.
— Jeśli o to chodzi, to musisz się przyzwyczaić. – odrzekł Urthem. – On taki po prostu jest. Mnie też to z początku denerwowało. Z czasem przywykniesz.
— Nie sądzę. – warknąłem pod nosem.
To denerwuje, kiedy próbujesz o coś zapytać, a ktoś już wie o co. To głupie i bezcelowe. Popisy. Phi. Może jestem dziwny, ale nigdy nie będę tak robił. Zresztą nie potrafię. No i dobrze, że nie. Z tym byłby sam problem.
— Jeszcze zobaczymy. – powiedział Gaston po cichu.
— Słucham ? – zatrzymałem się gwałtownie.
— Nic, nic. Ładny dzień, prawda ?
— Wiesz co, jesteś dziwny.
— Wiem. – odszedł szybkim krokiem ku krasnoludom. – Przy tej górze skręćcie. Tam jest mała ścieżka prowadząca ku miastu.
— Naprawdę ? – zdziwił się elf. – Ja nigdy o niej nie słyszałem.
— No widzisz musisz dłużej pożyć na tym świecie, mój młody przyjacielu.
— Nie trudź się, sarkazmy ci nie wychodzą. – odburknął elf z uśmiechem.
Dziwna z nich drużyna. Kłócą się prawie cały czas, a tak naprawdę bardzo się lubią. Gdyby była taka potrzeba pooddawaliby za siebie życie. Ja chyba nie mam takich przyjaciół. Chociaż nie, ja mam smoka. Z plecaka dochodziło ciche chrapanie. A to śpioch ?! Zresztą co można robić, przez pól dnia, w plecaku.
Ściemniało się. Na niebie pokazywały się pierwsze, wyblakłe gwiazdy. Wspinaliśmy się pod górę w ślimaczym tempie. Zbocze było strome, a ścieżka – o ile można TO tak nazwać – nie używana od wielu lat, przez co gęsto porośnięta chwastami. Z oddali pomału dochodziły odgłosy życia. Chyba ktoś się tam kłóci ?! Natężenie tych dźwięków jest naprawdę zadziwiające.
— Czy w tym mieście jest tak zawsze ? – spytałem Xiloscienta.
— Jak ?
— No tak głośno.
— Głośno ?! – zdziwił się – Teraz jest tu naprawdę spokojnie. Poczekaj do południa to wyraz głośno nabierze dla ciebie nowego znaczenia – uśmiechnął się przyjaźnie.
Zamilkłem. Oni tyle wiedzą, a ja nadal nic. Może uda mi się wybrać jutro na targ i kupić jakąś księgę na temat smoków, chociaż nie sądzę, że znajdę tam coś takiego. Nogi bardzo mnie bolały. Marzy mi się wygodne łoże. Nawet nie musi być wygodne. Wystarczy, że będzie poduszka i ciepły koc. Miękka poduszka.
— Co jest ? – krzyknąłem gniewnie, kiedy znienacka wpadłem na Urthema – Tak przyjemnie mi się marzyło. – dodałem przepędzając ostatnie fragmenty błogiego otępienia.
— Gaston, tu jest ściana. Słyszysz, czy nie ? Dalej nie ma przejścia. Gaston do diaska !!! – krzyczał krasnolud – Gaston !!!
Nie było słychać żadnej odpowiedzi. Zaczęliśmy się rozglądać. Chyba kogoś jeszcze brakuje.
— A gdzie Ivellios ? – spytałem.
— Przestańcie się guzdrać. – usłyszałem jego głos nad głową – Co się tak drzecie, zaraz przyjdą straże. Właźcie i to szybko.
W górze majaczyła jego sylwetka. Wymacałem na murze linę. LINĘ !!! O nie, na pewno nie wejdę tam po linie. Nie, nie i jeszcze raz nie. Po prostu nie ma mowy. ...

Obudziłem się na jakimś posłaniu. Strasznie bolał mnie kark. Przeciągnąłem się powoli, poczym otworzyłem leniwie oczy.
— Gdzie ja jesteeem ? – moją wypowiedź rozdarło głośne ziewnięcie.
— Z ciebie to jednak śpioch, wiesz. Już prawie południe – odpowiedział jeden z krasnoludów.
— Idziemy na dół coś zjeść – dodał drugi i zamknęli za sobą drzwi.
Oparty na łokciach rozejrzałem się po tym pomieszczeniu. Coś mi ono przypominało. Wiem !!! To jakaś tawerna, ostatnio zatrzymaliśmy się w podobnej, ale to nie skończyło się zbyt dobrze. Chociaż, tam nie było takich głazów od wewnątrz. Podrapałem się po głowie, wspominając. Właśnie !!! Miałem się zastanowić nad zawartością mojego plecaka. Wymacałem go ręką. Leżał w nogach posłania, obok zwinięty w kłębek spał smok. Pewnie ktoś go wyjął. Sięgnąłem ostrożnie plecak tak, żeby go nie obudzić.
Skąd ja mogę mieć tyle pieniędzy ?! Nie mam zielonego pojęcia. A ten gwizdek, ?! Są na nim wyryte jakieś dziwne znaki. Może to elficki ? Zapytam później Ivelliosa. Mam ochotę wypróbować go. Sądzę jednak, że nie byłoby to zbyt mądre. Przecież nie wiem do czego on służy. Gzyzyzyzytttt !!! Zerwałem się na równe nogi. Co to ? Gzyzyzyzytttt !!! Ponownie odbiło się od brudnych ścian. To chyba dobiega z jakiegoś wnętrza. Przynajmniej tak to brzmi. Co to może być ? Schowałem szybko gwizdek i pieniądze, poczym pospiesznie odłożyłem plecak. Rozglądałem się w rozpaczy. Nagle mnie oświeciło. Ale ze mnie dureń !!! Pacnąłem się w czerep. To tylko mój żołądek. Wybuchłem gromkim śmiechem. Nie zauważyłem kiedy otwierały się drzwi. W drzwiach stanął Gaston. Zamarł, poczym obrócił głowę i wrzasnął w kierunku korytarza.
— Ej !!! Urthim !!! Urthem !!! Uciekajcie !!! Te napady śmiechu są zaraźliwe !!! Teraz dorwały Paradice’a !!! – darł się w niebogłosy.
— Nic mi nie jest. – zdołałem wyksztusić. Oczy mi strasznie łzawiły. – Przestraszyłem się własnego burczenie w brzuchu.
— Że co ?! – krzyknął Gaston. Jednak jego głos utonął w napadzie śmiechu krasnoludów, którzy zdołali usłyszeć to ostatnie zdanie moich wyjaśnień. – Wiedziałem. Wiedziałem. – ciągnął Gaston kręcąc głową. – To jest zaraźliwe. – Znowu zacząłem się histerycznie śmiać.
Po kilku sekundach dołączył Gaston ze słowami : „Niezłe z was trio.” Co krasnolud skwitował : „Chciałeś chyba powiedzieć, że niezły z nas kwartet.”
Śmieliśmy się chyba z godzinę, aż nam spuchły brzuchy. Spotęgowało to jeszcze bardziej moje burczenie. I po chwili znów ryczeliśmy ze śmiechu, bo tym razem Gaston podskoczył, kiedy rozlegało się Gzyzyzyzytttt !!!!!!!
W końcu, gdy zdołaliśmy opanować się na tyle, aby się poruszać, zeszliśmy na dół. Jednak pomyliłem się myśląc, że to tawerna. Znajdowaliśmy się w wieży. Wysokiej wieży. Wszystkie pokoje były od środka kamieniste i miały wysokie sufity, nie różniły się prawie niczym. Stały w nich tylko inne meble. Na jednym z pięter była jadalnia. Na środku znajdował się stół, obficie zastawiony jadłem i kilkanaście krzeseł. Na jednej ze ścian był kominek, buchał na nim wielki ogień. Xiloscient chrapał na krześle z głową na stole i kuflem po piwie w ręku. Musiał sporo wypić skoro nie obudził go nasz śmiech. Naprawdę sporo.
Kiedy wreszcie napełniłem swój brzuch, wydało mi się dziwne, że jakby nigdy nic siedzimy sobie w jakieś wieży, a gospodarza ani widu ani słychu.
— To nie istotne, nie myśl o tym – powiedział do mnie spokojnie Gaston, choć wypił już prawie trzy kufle krasnoludzkiego trunku.
— Miałem zamiar właśnie o to spytać – odparłem z sarkazmem – i spytałbym gdybyś mi nie czytał w myślach !!!
— Daj spokój !!! – machnął ręką, w jego głosie słychać było rozdrażnienie – To naprawdę nie istotne.
— Co jest niby nie istotne, co ?!
— A no, czyja to wieża. To bez znaczenia.
— Bez znaczenia powiadasz !!! – naprawdę byłem wściekły – Włamaliśmy się tu pod nieobecność właściciela, tak ?
— Oj, odczep się !!!
— Tak ??? – pytałem natarczywie.
— Nie. – powiedział już całkiem trzeźwo, jakby ta rozmowa działała na niego lepiej niż wiadro zimnej wody.
— Więc go zaa ... zabiliście ? – przełknąłem ślinę.
— O czym ty mówisz ?! Za kogo ty mnie masz, co !!! – teraz on się wkurzył – Sądzisz, że potrafię zabić dla zabawy ? Może. I wiesz co, chyba mam ochotę na zabawę, więc zacznij się chować, a ja idę po jakąś broń. – podniósł się gwałtownie, przewracając przy tym krzesło i wyszedł z pokoju.
— Naprawdę poszedł po miecz ? – spytałem przerażony krasnoluda. Spojrzał tylko na mnie, pokręcił głową i zaczął kierować się ku drzwiom.
Miałem zamiar spytać jego brata. Już otwierałem usta, gdy ten wstał i przechylił kufel do dna. Otarł ręką usta, następnie podążył za bratem.
— Co ja takiego powiedziałem ?! – krzyknąłem za nimi – Hej !!! No powiedźcie, co ? – zwiesiłem głowę. Przecież nie chciałem go urazić i nie powiedziałem nic złego. O co im może chodzić ?
Wlałem sobie więcej piwa do kufla. Przecież nie chciałem nic złego. I nic takiego nie powiedziałem. Znów nalałem do pełna.
— Czy ja coś złego powiedziałem ?? – pytałem sam siebie – Przecież nie. Prawda ?? – nie było odpowiedzi, bo i kto miał odpowiedzieć.

Za oknem leniwie wstawało krwiste słońce. Odbijało się od mnóstwa okiem w mieście Procampur. Ogrodzone ono było wysokim na pięć stóp murem i prowadziła do niego tylko jedna brama, pilnowana bez przerwy przez straż miejską. Na sporych rozmiarów wzgórzu stało parę setek domostw, kilka tawern i parę sklepów rzemieślniczych. Na środku tej osady znajdował się niewielki rynek. Wokoło niego stały najbogatsze domy i biblioteka. Z drugiej strony miasta był port – główne źródło dochodu tutejszych mieszkańców. Przy bramie portowej było wejście do wysokiej wieży. Niezamieszkanej wieży. Jedynej w okolicy. Górowała ona nad cały miastem. Musiał być z niej przepiękny widok na okolicę, ale od paru setek lat nikt do niej nie wchodził. Podobno pilnował jej duch, który zabijał każdego kto próbował do niej wejść. Dawniej mieszkał w niej potężny czarnoksiężnik, którego zamordowano. Miał on podobno syna, ale nikt o nim nie słyszał ani go nie widział.
Ludzie pomału zaczynali się budzić. Kutry rybackie odbijały od brzegu. Przekupki targowały się zawzięcie z zaspanymi mieszkańcami. Wstawał nowy, piękny dzień.
Jasne słońce wpadało do ciemnej, okrągłej sali w wieży. W kominku tlił się jeszcze ostatni konar. Na stole spoczywały resztki jadła. Na podłodze leżało przewrócone krzesło. Trzy inne były puste. Tylko jedna osoba przebywała w tym pomieszczeniu. Tą osobą był młody mężczyzna koło 20. Obie ręce jego ręce leżały na stole, podobnie jak głowa. Obok jego prawej dłoni znajdował się przewrócony kufel, a dookoła rozlane piwo. Głowa leżała bezwładnie. Jej czubek opierał się o półmisek. Paradice drgnął gwałtownie i uderzył z hukiem w półmisek. Przetarł obolałą czaszkę ręką.
I dla niego nastał w końcu świt.

Obudziłem się z olbrzymim bólem głowy. Kark mi zesztywniał i nie miałem humoru. Wczoraj pokłóciłem się z Gastonem. Zapowiadał się udany dzień, prawda ? Przetarłem oczy. Rozejrzałem się. Elfa nigdzie nie było, pewnie przeniósł się do łóżka. Chwyciłem kurze udo. Było zimne, ale to mi nie przeszkadzało. Zjadłem je, a potem następne. No dobra jestem po śniadaniu, co teraz ? Gniewają się na mnie, a ja nic złego nie zrobiłem, więc nie będę się tym przejmować. Miałem poszukać jakiejś księgi o smokach i ... przyda mi się jakaś broń. Może kupię sobie zbroje albo chociaż kolczugę. W końcu mam na to fundusze. Tak, to dobry sposób na spędzenie tego pięknego dnia.
Wstałem od stołu. I skierowałem się ku drzwiom. Byłem na klatce schodowej, tak jak wczoraj oświetlały ja przybite do ścian pochodnie. Mimo, że był dzień tu panował półmrok. Zacząłem się wspinać. Po kilku minutach dotarłem na odpowiednie piętro. Bałem się, że spotkam kogoś, ale nikogo tam nie było. Na posłaniu leżał tylko mój smok i przeciągał się leniwie. Wezmę go ze sobą. Włożyłem go do plecaka. Byłem gotów do drogi. Może powinienem jakoś ich poinformować, że wychodzę ? Nie. I tak nie mają nic do tego, jestem w końcu dorosły.
Zszedłem na dół. Przede mną były wielkie mosiężne, misternie zdobione drzwi. Pchnąłem je, jednak nawet nie spodziewałem się, żeby były otwarte. Miałem rację ani drgnęły. Spróbowałem ponownie, żadnej reakcji. Rozejrzałem się. Na ścianie był haczyk, jednak nie było na nim kluczy. No i co teraz ?! Otwórzcie się, cholerne drzwi !!! Natychmiast !!! Pchnąłem i o dziwo, drzwi otworzyły się z hukiem. Nie wiedziałem, że jestem tak silny. Wyszedłem na zewnątrz osłaniając dłonią oczy. Po chwili mój wzrok przyzwyczaił się do słońca. Zatrzasnąłem drzwi z wielkim rozmachem. Obróciłem się. Byłem przy bramie portowej. Z tego co wiem na temat miast, powinienem zacząć poszukiwania od rynku. Zawróciłem, więc i udałem się w kierunku centrum.
Do moich uszu docierał istny huk. Wszyscy próbowali się chyba przekrzyczeć. Natężenie tych dźwięków było niewiarygodne. Przekroczyłem bramę odgradzającą port od części mieszkalnej. Strażnicy przyglądali mi się bacznie. Minąłem ich bez słowa, nawet na nich nie spojrzałem. Zrobiłem minę w stylu : „A tylko spróbuj mnie zatrzymać to pożałujesz !!!” Udało się !!! Nawet się nie odezwali.
Od dobrych kilkudziesięciu uderzeń serca szedłem długą, zapewne główną, ulicą. W końcu dotarłem do rynku. Był niewielki.. Okalały go domy i tawerny. Na środku rosło wysokie drzewo, a do niego były przypięte karteczki. Podszedłem bliżej. Moją uwagę przykuła jedna z nich. Oto co tam pisało :

Sprzedam za bezcen książkę na temat wychowywania i poskramiania dzikich smoków.
Naprawdę tanio.

CZWARTE DRZWI ZA ROGIEM

Ciekawe. Akurat szukam czegoś takiego. Podskoczyłem, kiedy poczułem czyjś oddech na ramieniu.
— Wariat, co ? – usłyszałem tuż przy prawym uchu – Kto by chciał hodować smoki. Zwłaszcza dzikie. Kompletnie mu odbiło. – odszedł zanim zdołałem mu się przyjrzeć. Ruszyłem w wskazanym kierunku.
Uliczka była niepokojąco wąska, ciemna i brudna. Odliczałem obdrapane drzwi. Wreszcie je znalazłem. Nie wyglądały szczególnie. Zapukałem. Odpowiedziała mi cisza. Zapukałem ponownie.
— Idę, idę, co tak walisz ?! – usłyszałem zza drzwi – Czego ? – zobaczyłem maga, w brudnej, obdartej tunice, ale nadal maga.
— Hmmm ... – odjęło mi mowę.
— Hmmm, co ? – odparł gburowato.
— No, ja ... ja w sprawie ogłoszenia.- wykrztusiłem wreszcie.
— Jakiego ... Aaa !!! Tak pamiętam. – odsunął się od drzwi i ruszył w głąb domostwa – No właź, nie stercz tak przed progiem !!!
Ostrożnie wszedłem i zamknąłem za sobą drzwi.. Nieznajomy oddalał się szybko w plątaninę pomieszczeń, więc pospiesznie ruszyłem za nim.
Izba, w której się zatrzymaliśmy była niewielka. Na każdej ścianie stały półki zawalone książkami. Właściwie całą przestrzeń wypełniały księgi. Stały w kupkach na podłodze przy małym oknie, a na środku pokoju tworzyły wielką stertę. Ponadto wszędzie w koło leżały pojedyncze egzemplarze. Tylko jedna miała własne, całkowicie odosobnione miejsce. W kącie stał stojak, a na nim wielka, oprawiana zieloną skórą, księga.
— Tutaj jest. – powiedział mag nieco milszym tonem i ku mojemu zaskoczeniu udał się w stronę tej zielonej.
— Ale ja... Mnie chyba... To znaczy, chyba nie stać mnie na tę książkę – wyjąknąłem. Starzec zatrzymał się, odwrócił i zmierzył mnie wzrokiem.
— Jak nazywa się twój smok ?
— Słucham ?! To znaczy, skąd pan wie, że mam smoka ?! To znaczy, jeśli go mam. – poprawiłem pospiesznie.
— A po co dolicha byłaby ci potrzebna ta księga ? – odparł spokojnie – A jakiego jest rodzaju ?
— Jakiego, co ?!
— No. – powiedział trochę rozdrażniony, lecz zaczął wyliczać powoli na palcach – Istnieją smoki : białe, błękitne, czarne, czerwone, zielone. Są również smoki metaliczne : miedziane, mosiężne, spiżowe, srebrne i złote. Nie mówiąc już o smokach cienia i drakoliszach. No więc ...
— Sam nie wiem. Nie znam się na tym. Niech pan sam oceni. – sięgnąłem do plecaka i wyjąłem smoczątko. Podałem go ostrożnie magowi.
— Ooo !!! Jak dawno nie widziałem żywego. Co my tutaj mamy ? – to było coś dziwnego, jakby omijała mnie rozmowa. Patrzyli na siebie dłuższą chwilę. – No tak. Masz rację mój mały - powiedział, lecz nie było to skierowane do mnie a do smoka. Czy ja zwariowałem, czy oni właśnie o czymś rozmawiali ?! - Weź tę księgę za darmo. Od opiekuna starożytnego smoka nie mogę przyjąć ani sztuki srebra.
— Ale, ja nie... – oddał mi smoka i wcisnął wielki zielony wolumin pod pachę.
— Żadnego, ale. Nawet nie wiesz, co cię czeka, lepiej bądź gotów na wszystko. – odprowadził mnie do drzwi. Ukłoniłem się grzecznie i pośpiesznie wyszedłem. – Jeszcze jedno !!! Pamiętaj, kiedy wszystko zawiedzie możesz liczyć tylko na swą pamięć !!! – krzyknął w moim kierunku i zatrzasnął głośno drzwi.
Co to wszystko miało znaczyć ?! Kiedy wyliczał te wszystkie smoki nawet nie wspomniał o starożytnym, cokolwiek to oznaczało ? Przyglądałem się oprawie mojego nowego nabytku. Nie mądrze byłoby otwierać ją na środku miasta. Pospiesznie sięgnąłem do plecaka i ułożyłem ją obok Erghira. Ok. Co teraz ? Miałem jeszcze poszukać broni. Stanąłem jak wryty.
Kiedy tylko pomyślałem, że warto by znaleźć jakiegoś płatnerza, minąłem jego szyld. Po raz drugi dzisiaj, dostaje to o czym tylko pomyślę. Nie ważne, po co zadręczać się głupimi myślami to po prostu zbieg okoliczności. Pewnie przekroczyłem próg.
— Dzień dobry. – powiedziałem głośno i pewnie.
— A dobry, dobry, żebyś wiedział. – usłyszałem wyraźnie, lecz nie zauważyłem nikogo.
— Yyy... Szukam broni.
— To dobrze trafiłeś, nie. A czego dokładnie ? – odpowiedział głos.
— Sam nie wiem. – wydusiłem szczerze.
— Czy to jakiś kawał ? – wyszedł zza lady krasnolud. Miał ciemne włosy i brodę, wokół pasa przewiązany miał fartuch. – Nie mam czasu na głupoty, muszę jeszcze tyle zrobić. Do widzenia. – odwrócił się i udał w kierunku zaplecza.
— Ale, ja mam pieniądze !!! – rzuciłem rozpaczliwie. Krasnolud zatrzymał się.
— Masz. – podrapał się po brodzie – To zmienia postać rzeczy. Co chciałbyś kupić ? Przecież już pytałem. Nie wiesz. Hmm... Umiesz czytać. Pewnie umiesz. – odpowiedział, zanim zdołałem otworzyć usta – Przy drzwiach jest cennik, przejrzyj go, a kiedy no coś się zdecydujesz wołaj. Będę na zapleczu. – wyszedł.
Dziwny z niego jegomość. Z zaplecza zaczęły dobiegać dźwięki młota uderzanego o metal. Rozejrzałem się. Sklep, właściwie pomieszczenie, w którym stałem, był niewielki. Na ścianach wisiały różnego rodzaju miecze, łuki, kusze i wiele innych, których nie znałem nawet z nazwy. Przy drzwiach wisiały przybite cztery drewniane tabliczki, a na nich węglem napisane cenniki różnych produktów.

PANCERZ

NAZWA PANCERZA WAGA CENA

Kaftan skórzany 25 17 sz
Kaftan kolczy z rękawami 50 30 sz
Kolczuga 55 95 sz
Koszulka kolcza 45 80 sz
Nagolenniki kolcze (para) 25 55 sz
Naramienniki kolcze (para) 15 20 sz
Hełm otwarty 25 12 sz
Hełm zamknięty 30 25 sz
Napierśnik 40 70 sz
Nagolenniki płytowe (para) 30 70 sz
Naramienniki płytowe (para) 25 60 sz
Rękawice kolcze (para) 15 30 sz
Tarcza metalowa 40 10 sz
Zbroja łuskowa 80 90 sz

MILITARIA

NAZWA TOWARU WAGA CENA

Pochwa na sztylet (zwykła skórzana) 2 2 ss
Pochwa na miecz (zwykła skórzana) 4 4 ss
Kołczan skórzany na strzały 5 3 ss
Kołczan skórzany na bełty 5 3 ss
Bełt do kuszy zwykłej 1 1 ss
Bełt do kuszy ciężkiej 2 10 ss
Strzała do łuku krótkiego 1 1 ss
Strzała do łuku zwykłego 1 10 ss
Strzała do łuku długiego 1 1 sz
Strzała / Bełt / specjalistyczna 2 do ustalenia

BROŃ RĘCZNA

TYP BRONI WAGA CENA

Halabarda ciężka 50 36 sz
Halabarda typowa 40 28 sz
Halabarda krótka 30 16 sz
katana 20 180 sz
maczuga dwuręczna 90 45 sz
maczuga 80 38 sz
miecz dwuręczny 80 65 sz
miecz półtora ręczny 70 50 sz
miecz zwykły 50 30 sz
miecz krótki 40 15 sz
miecz magii(sił natury) – do ustalenia
młot dwuręczny 100 63 sz
młot zwykły 80 47 sz
morgenstern 95 40 sz
nóż bojowy 5 13 sz
rapier 40 28 sz
szabla dwuręczna 40 18 sz
szabla ciężka 45 28 sz
szabla zwykła 35 13 sz
sztylet 5 3 sz
sztylet zatruty 5 33 sz
topór bojowy dwuręczny 100 82 sz
topór 75 56 sz

BROŃ ZASIĘGOWA*

NAZWA BRONI ZASIĘG WAGA CENA

oszczep 16 m 20 30 sz
włócznia 8 m 15 25 sz
nóż do rzucania 8 m 10 4 sz
toporek do rzucania 8 m 15 5 sz
łuk krótki 32 m 20 40 sz
łuk zwykły 48 m 30 61 sz
łuk długi 64 m 35 85 sz
łuk elfi 100 m 45 100 sz
łuk elfi magiczny ok. 300 m – do ustalenia
kusza 64 m 45 46 sz
kusza dwustronna 72 m 55 60 sz
ciężka kusza 80 m 60 90 sz
kusza powtarzalna 200 m 70 180 sz
* drzwi obok – sklep brata


Nie miałem pojęcia, że jest tego, aż tyle. Przeczytałem wszystkie ponownie. Intrygowały mnie te wszystkie ceny do ustalenia. To chyba znaczy, że te przedmioty są drogie. Mimo wszystko ten miecz magii...
— I co ? – wrócił krasnolud – Wybrałeś coś ?
— Zastanawiam się nad mieczem magii. O co w nim chodzi ?
— O magię, a o co ma chodzić. – spojrzał się na mnie dziwnie – No wiesz, np. miecz ognia włada ogniem. Takie rzeczy, nie.
— Extra. A jakie są te miecze, bo chyba jestem zainteresowany ?
— Wiesz, tego typu broń jest bardzo, bardzo droga.
— No i co z tego. Już mówiłem, mam pieniądze.
— No dobra. – w oku zapłonęła mu iskra – Obecnie mam miecze lodu, ognia i piorunu. Który pan wybiera ?
— Ten ognia. Czy mogę go zobaczyć ?
— Ależ oczywiście proszę chwilę zaczekać. – wyszedł na zaplecze. Po kilku uderzeniach serca wrócił niosąc na rękach zawiniętą w szmatę broń.. – Proszę oto on. – jednym sprawny ruchem dłoni odwinął miecz. Zamachną się kilka razy i podał mi do ręki.
Byłem przygotowany na olbrzymi ciężar, ale miecz nie ważył nic !!! Miał zdobioną płomieniami klingę, a jego ostrze świeciło delikatnie z każdym ruchem dłoni. Tak pięknego dzieła nie widziałem jeszcze nigdy. Chyba.
— Biorę go. Ile płacę ? – zapytałem pospiesznie, aby krasnolud nie rozmyślił się i nie zabrał mi tej broni.
— Powiedzmy 300 sztuk złota. Co pan na to ? – oczy mu błyszczały żądzą.
— Zgoda. – sięgnąłem do plecaka i ostrożnie wyjąłem jedną monetę – Ale musi mi pan wydać. – uśmiechnąłem się szeroko. Położyłem mu na dłoni 1 sztukę platyny.
— Przecież, przecież... – przełknął głośno ślinę – To jest platyna !!!
— Tak. Czy coś nie tak ?
— Nie, nie ależ skąd. 1 platyna to 1000 sz, więc jest Pan wypłacalny. – zmieszał się lekko – Ja nie mam w tym momencie tyle pieniędzy, żeby Panu wydać resztę. – wyciągał z sakwy przy pasie złote monety i liczył w pamięci. – Tutaj jest 580 złotych monet. Czy może mógłbym wygrawerować Pańskie inicjały na rękojeści w ramach pozostałej kwoty ? – przesunął spory stosik na ladzie w moją stronę.
— Jasne. – podałem mu miecz. Ale się zrobił miluchny jak zobaczył pieniądze. – Tylko, chciałem kupić jeszcze coś. Jeśli można ?
— Oczywiście, oczywiście. Proszę wybierać. Czy może któryś Pana zainteresował ?
— Myślałem nad tym skórzanym kaftanem. – spojrzałem na cennik – i może jeszcze interesowałaby mnie pochwa na miecz, ładna pochwa na miecz. – podkreśliłem. Sprzedawca pobiegł na zaplecze. Po dłuższej chwili wrócił trzymając pod jedną pachą kawał skóry, a w drugiej dłoni spore zawiniątko.
— Znalazłem coś, co będzie dla Pana odpowiednie. – położył pakunek na blacie i rozwinął skórę – To dobrej klasy skóra, poprawnie oporządzona, mocna i wytrzymała, ale bardzo lekka. Proszę przymierzyć. – podał mi.
Odłożyłem plecak na podłogę i założyłem pancerz. Ułatwieniem było to, że był wiązany pod jedną pachą. Pasował idealnie. W okolicy klatki piersiowej miał wypalonego na ciemno smoka z gotowymi do lotu, rozłożonymi skrzydłami.
— I jak ? Prawda, że ładna ?
— Tak, bardzo. Ile będzie mnie kosztować ?
— Jest naprawdę bardzo solidna i ten smok ...
— Ile ? – spytałem poirytowany. Nie polubiłem za bardzo tego krasnoluda.
— 50 sz. Co Pan na to ?
— Zgoda. A w tym co jest ? – pokazałem palcem na ladę.
— To jest – mówił odwijając papier – pochwa na miecz. Dokładniej pochwa na miecz, który jest już pańską własnością.
— Słucham ?!
— Tak się składa, że posiadam specjalną osłonę na miecz ognia. – przejechał dłonią po długim kawałku skóry – Jest na niej taki sam motyw jak na mieczu. Posiada dodatkowe zabezpieczenia.
— Jakie zabezpieczenia ?
— Tylko właściciel broni będzie mógł ją wydobyć. Każda próba kradzieży czy choćby dobycia miecza skończy się poważnym oparzeniem. W dodatku cena jest atrakcyjna. Tylko 20 sz. – ze stosiku na blacie, odliczyłem 70 monet.
— Proszę, to dla Pana. Biorę obydwa przedmioty.
Przepasałem pochwę do pasa i wsunąłem w nią miecz. Założyłem na siebie pancerz. Resztę monet schowałem do plecaka. Już zbliżałem się do wyjścia, kiedy usłyszałem głos sprzedawcy.
— Miałem Panu wygrawerować na mieczu inicjały. – powiedział z niesmakiem.
— A, tak !!! Zapomniałem, proszę wybaczyć. – uśmiechnąłem się.
— Myślałem, że może zmienił szanowny klient zdanie. – dziwnie zaakcentował to zdanie – Proszę, zapraszam na zaplecze. – podbiegł do drzwi i przekręcił klucz w zamku, następnie wywiesił tabliczkę ZAMKNIĘTE. Wrócił i gestem wskazał mi drogę.
Znaleźliśmy się w małym pokoiku. Stało tu kowadło, młot i kilka innych trudnych do zidentyfikowania przedmiotów. Nie było tu żadnego okna a jednak nie panował tu półmrok. Dziwne. Po mojej lewej stronie były uchylone drzwi, zapewne do piwnicy. Krasnolud założył fartuch i wyciągnął rękę w moją stronę, podałem mu broń. Napalił on w palenisku, którego wcześniej nie zauważyłem. I zabrał się do pracy.
— Jakie litery mam wykuć, proszę Pana ? - zapytał po chwili drapiąc się po głowie. Nie pomyślałem o tym ?! Co on ma wykuć ?! Myśli tłukły mi się po głowie. Wiem.
— Wykuj duże P i małe r. – ku mojemu zaskoczeniu mój głos brzmiał spokojnie.
— Dziwne życzenie, ale cóż. – usłyszałem stuk młota i dźwięk dłuta wbijanego w żelazo. Posypało się mnóstwo iskier, aż za dużo iskier.
— Czy to normalne ? – spytałem niepewnie.
— Normalne jak na co ? Jak na miecz – nie. Jak na miecz ognia – tak. A teraz, czy mógłby Pan sobie usiąść to chwilę potrwa.
Rozejrzałem się. Przy mojej prawej nodze leżał stołek. Podniosłem go i postawiłem. Usiadłem. Ciekawe co powie reszta. Zdziwią się, bo nie powiedziałem im o tym, że mam pieniądze. Chociaż, mogą mieć nawet o to żal. Zresztą pokłóciłem się z nimi i nie obchodzi mnie ich zdanie. A jeśli już nie będą chcieli ze mną podróżować, albo co gorsza, wyjechali już z miasta. Co ja wtedy zrobię ? Nie znam się na mapie. Nie wiele potrafię. Z czytaniem i pisaniem, powinienem znaleźć jakąś pracę. Zamyśliłem się. Nie chcę pracować !!! Wiem, że nie potrafiłbym. Przygody, to jest to. Tylko, sam sobie nie poradzę. Powinienem przeprosić Gastona, jeśli chcę z nimi dalej przemierzać świat. Muszę schować dumę do kieszeni i, nawet gdy nie wiem co zawiniłem i nie rozumiem tego, powiedzieć mu, że nie chciałem go obrazić. O ile tylko znajdę go w wieży jeszcze.
— Co Pan na to ? – drgnąłem, zobaczyłem przed nosem miecz z ładną, solidną grawerką wplecioną w tą oryginalną.
— Dobra i wytrzymała robota, tak mi się przynajmniej wydaje. - uśmiechnałem się szczerze - Serdeczne dzięki za wszystko – wziąłem od niego miecz i schowałem do pochwy. Pora wracać do portu, mam nadzieję, że pamiętam drogę.

---------------------------------------------------------------------------------

To by było na tyle. I co myślicie ??

P.s. Sorki za te niektóre nie potrzebne luki, mam nadzieję, że się w nich połapiecie. Nie mogę nic z nimi zrobić, bo w edicie ich nie widać w cale i nie wiem jak nie usunąć Hrm . Dzięki DG, poprawiłam .


Ostatnio zmieniony przez Nicky dnia Pią 16:36, 28 Kwi 2006, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gorn
Władca
Władca



Dołączył: 17 Kwi 2006
Posty: 197
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawka

PostWysłany: Czw 17:47, 27 Kwi 2006    Temat postu:

Już przeczytałem. Niepodobało mi się to zdanie
Cytat:
Przestań czytać mi w myślach. – odparłem buntowniczo – nawet nie zdążyłem otworzyć buzi
Buzia-trochę głupio brzmi. To dorośli a nie dzieci. Treść chaotyczna, malo opisowa. Daje........ 10-/10.

Naprawde świetne. Koniecznie zapodaj jeszcze trochę madame Nicky.


Ostatnio zmieniony przez Gorn dnia Czw 19:06, 27 Kwi 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Silent
Potężny
Potężny



Dołączył: 19 Kwi 2006
Posty: 300
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bydgoszcz

PostWysłany: Czw 18:01, 27 Kwi 2006    Temat postu:

Dobra. Wiem, że wstęp nawiązywał do mnie. Zrozum, troche dziwnie to wyglądało jak w przeciągu kilkunastu minut znalazło się kilka opowiadań. Proponuje puścić w niepamięć nieporozumienia, skoro masz zostać adminem. Tyle ode mnie jeśli chodzi o sprawy takie luźne.

Teraz przejdźmy do rzeczy. Przeczytałem jak narazie 1 rozdział i mi się to spodobało. Na początku i w momencie przejścia się pogubiłem odrobinę, ale ogólnie jest dobrze, a nawet super. Niedługo przeczytam 2 rozdział. Powodzenia w wydawnictwie. Jeśłi możesz to za jakiś czas dodaj dalszy ciąg.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nathan
Potężny
Potężny



Dołączył: 20 Kwi 2006
Posty: 321
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: Płock

PostWysłany: Pią 18:17, 28 Kwi 2006    Temat postu:

Fajnie się czyta, jest napisane z po ysłem. Niedopatrzyłem się rażących błędów. Daję 9+/10 (dałbym 10, ale słyszałem że wtedy to przybosi pecha )
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nicky
Mędrzec
Mędrzec



Dołączył: 20 Kwi 2006
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: A takie tam miastko

PostWysłany: Pią 19:55, 28 Kwi 2006    Temat postu:

Oh, Nathan dzięki za troskliwość Razz. Wiecie co tak się właśnie zastanawiam, wiem że to offtop, ale związany z tym co w dziale. Skierowane zwłaszcza do DG i moderatorów. Jaka jest skala oceniania prac ?? I na czym polegaja przedziały. Możeby zrobić taki post w naszym forum, żeby się każdy mógł wypowiedzieć, a potem wkleić to co ustalimy do regulaminu ?? Ułatwiłoby to sprawę. Co sądzicie o propozycji ??

P.s. Dzia, za to, że narazie nie dostałam krytyka w twarz, ale może widzicie jednak jakieś błedy. Narazie mogę je przerabiać i poprawiać, kiedy wyśle do wydwanictwa będzie "po ptakach". Więc....
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Silent
Potężny
Potężny



Dołączył: 19 Kwi 2006
Posty: 300
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bydgoszcz

PostWysłany: Pią 20:00, 28 Kwi 2006    Temat postu:

Ja uważam, że to jest zbedne. Wystarczy ocena 1/10 ew 1/6. To wszystko. Wątpie aby ktokolwiek przestrzegał tych zasad. Poza tym każda praca jest inna i nie można zebrać oraz zaszufladkować wszystkich prac. IMHO ocenianie 1/10 jest najlepsze.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nicky
Mędrzec
Mędrzec



Dołączył: 20 Kwi 2006
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: A takie tam miastko

PostWysłany: Pią 20:04, 28 Kwi 2006    Temat postu:

IMHO ?? Nie znam skrótu, proszę olśnij mnie i rozwiń.

Co do tego poniżej. OK To już wiem, bo myślałam, że jest jakiś specjalny sposób i go nie znam.

W wolnym tłumaczeniu to znaczy "moim skromnym zdaniem". Jest jeszcze IMO czyli "moim zdaniem". - Magellan.

Nie wpadłabym na to . Jeśli chodzi o angielskie zwroty to stosuje tylko OMG i OM*G (wersja z cenzurą)


Ostatnio zmieniony przez Nicky dnia Pią 21:19, 28 Kwi 2006, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gorn
Władca
Władca



Dołączył: 17 Kwi 2006
Posty: 197
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawka

PostWysłany: Pią 20:09, 28 Kwi 2006    Temat postu:

Nie potrzeba specjalnego regulaminu. Oceniamy w skali 0/10 i komentujemy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Chrx
Mistrz Podziemi
Mistrz Podziemi



Dołączył: 24 Kwi 2006
Posty: 314
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sigil- Miasto Drzwi

PostWysłany: Sob 15:37, 29 Kwi 2006    Temat postu:

Ok, chcesz krytykę masz krytykę.
Przede wszystkim w tym początku jest zbyt dużo sielanki, bohaterowie ciągle sobie żartują, śmieją się do rozpuku i mało tego jeszcze, na "dobry początek" bohater dostaje 5 sztuk platyny. 5 sztuk platyny! Toż to najlepszy początek bohatera w historii. Taki majątek już na starcie? No. Ale jeżeli to tylko taki początkowy klimacik i ma to być kontrastem do tego, że w dalszych rozdziałach będzie coraz mroczniej i nieszczęśliwiej to ok, dobrze zaczełaś.
Ta sprawa z magiem, który nie dość, że mówi Paradice'owi, że jest ważny to jeszcze daje mu złożone rady. Przecież to oklepane. Ale jeżeli dalej już takie znane tematy się nie pojawiają to jest dobrze.
Zbyt dużo angielskich nazw!! The Dragon Reach? Westgate? No i Paradice, angielskie imię dla głownego bohatera?? Ale o tym za chwile. Ad rem, angielskie nazwy w powieści wydanej w Polsce naprawdę lepiej spolszczać. To lepiej brzmi i w ogóle. Nie można by np. Zasięg Smoka i Bramy Zachodnie?
I jeszcze imię Paradice. Paradice? A co to ma być, nawiązanie do raju? Jeżeli w dalszych częściach opowieści to się wyjaśni i czytelnik dowie się, dlaczego bohater dostał takie, a nie inne imię ( a mogło być na przykład nawiązanie do smoka, Drago, Dragom czy Draken) i przede wszyskim, jeżeli powód nadania mu tego imienia jest naprawdę znaczący (imienia bohaterów to jedna z najważniejszych rzeczy!) to dobrze zrobiłaś, że akurat takie je nadałaś.
Pozostały jeszcze schematy. Krasnoludy, wiadomo skąpe i kłótliwe, elfy, wyniosłe i dobrotliwe, a czarodzieje skryci i tajemniczy. Wszystko tu jest schematyczne! Pisałaś, że lubisz jak to mówisz elementy "schizo". Jeżeli potem pojawia się parę postaci zupełnie NIE pasujących do utartych założeń i schematów to ta powieść będzie naprawdę interesująca.
Ocena: 8+/10.
Ale żeby nie było za dużo tej krytyki, dodam, że to, że po przeczytaniu tego "dema" ma się ochotę na "więcej" działa bardzo, ale to bardzo na jego korzyść. I to może być rzecz przychylająca szalę przy ocenianiu tego w wydawnictwie. To, że powieść nawet schematyczna i TROCHĘ chaotyczna jest w gruncie rzeczy wciągająca.
Ufff. Ale się recenzja zrobiła Smile .
Jeszcze jedno, byłbym zapomniał. Czas na uwagę najważniejszą,, a mianowicie: zmianę narracji! To błąd który uważam za spory i sądzę, że powinnaś go przemyśleć. Po kłótni z Gastonem następuje przejście do następnego dnia, ale i przejście narratora. Z 1 na 3 osobę!!! Tak nie można, to wyrywa czytelnika z klimatu i wprowadza chaotyzm. Jeżeli dalej jest wiecej takich przejść na prawdę powinnaś się nad nimi zastanowić, ja rozumiem, tylko tak można opowiedzieć fakty w których Paradice nie bierze udziału, ale to na prawdę bardzo źle wygląda. Zmiana narracji! Tego nie robi się w znakomitej większości powieści. Narrator zawsze powinien być ten sam. Jak zaczyna się go w 1 osobie to też trzeba w tej osobie prowadzić całą powieść i tak samo z narracją 3-osobową. To znaczy czasami w 3-osobowej w niektórych miejscach wchodzi się do głowy bohaterowi, przegląda jego pamiętnik lub robi coś podobnego, ale nie tylko bardzo rzadko się to robi, ale też w 1 osobie to o wiele gorzej brzmi. Czytelnik przyzwyczaja się do jednego narratora i źle znosi nagłą zmianę. Jeżeli to jedyne takie przejście w całej powieści to powinnaś je niezwłocznie ZMIENIĆ. Jedna mała zmiana narracji i już człowiek się gubi. Z całą pewnością ci to wytkną więc uczciwie ostrzegam. I tu moja rada: przemyśl tę moją uwagę, bo możliwe, że to jedyny błąd jaki zrobiłaś w tej powieści, ale błąd bardzo ją pogarszający.
Uważny czytelnik zdziwi się pewnie, że wytykam tylko błędy w formie, a nie w treści. Otóż, primo: żeby wytykać błędy w treści trzeba koniecznie znać całą powieść, a secundo: jeżeli chodzi o ten niewielki fragment, większych błedów w treści na prawdę NIE MA, a jeżeli jakieś są, to nie liczące się. A powieść zapowiada się zdecydowanie bardzo dobrze. Jeśli poprawisz błędy w treści lub, raczej, ewentualne błędy w treści, wśród fanów RPGów i nie tylko to może być hit!
I tym optymistycznym akcentem...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nicky
Mędrzec
Mędrzec



Dołączył: 20 Kwi 2006
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: A takie tam miastko

PostWysłany: Czw 19:30, 04 Maj 2006    Temat postu:

Dziękuję Chris za szczere słowa. Smile Z chęciom ci odpowiem na to co napisałeś. Po pierwsze to przejście w narracji zaproponowało wydawnictwo. Łącznie mam takich przejść 6. Są to momenty, których nikt iny narrować nie może, ponadto powiedzieli, że to nie typowe i przyciągnie czytelników. Wiem, że to wibija z klimatu, ale cóż nie chce się z nimi za bardzo kłócić, bo czuję, że książka może się spodobać i zalezy mi na wydaniu jej. Dalej, mówisz stereotypowo i w angielskich nazwach, no tak tylko widzisz. to jest oparte na podstawie systemu D&D muszę trzymać się nazw (które są orginalne) jeśli mam zamiar wrzucić na okładkę logo systemu, a mam taki zamiar. Co do stereotypów, to musze się trochę trzymać D&Dowskich kreacji ras, tak jak mówisz elfy, krasnoludy, magowie itp. z tym, że główny bohater - właśnie. Pod koniec tego tomu zobaczysz, że jest zupełnie nie stereotypowy. Z tego co już się dowiedzieliście jest opiekunem małego smoka starożytnego z tym, że jak już wynika z nazwy, nie ma małych smoków starożytnych - za to duże potężne smoki mogą polimorfować (zmieniać kształty) Wink Tu uchylam rąbka tajemnicy. Ponadto mogę powiedzieć, że te 5 sztuk platyny to wcale nie początek bohatera. Oberwał ostro w łeb na początku, to może być przyczyną pewnej dolegliwości...... Nic więcej nie powiem, mam za długi język. Wink No może dodam tylko tyle, że jest to pierwszy tom całej serii. Tak to sobie umyśliłam, że jest jedna drużyna i ona się nie będzie zmieniała, tylko każdy tom będzie w innej narracji. Mam narazie zarys pomysłu II tomu, narratorują na zmianę krasnoludy. Very Happy Jak się wam podoba pomysł. A co do imienia, perzkonacie się o co chodzi jak przeczytacie, jeśli ją wydam Mr. Green
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gorn
Władca
Władca



Dołączył: 17 Kwi 2006
Posty: 197
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawka

PostWysłany: Pon 14:18, 08 Maj 2006    Temat postu:

Z tymi krasnoludami to fajny pomysł. Jednak nie zmienianie drużyny to zły pomysł. Oczywiście zżyjemy się wtedy z nimi ale mogą się znudzić. Proponuje dodać np. kogoś nietypowego kogoś kogo tożsamośc poznamy dopiero na końcu ostatniego tomu i na dodatek okaże się kimś złym i np. po zdradza wszystkich. Bua, ha, ha, ha, ha (ja mam jakąś manię czy coś?)


Ps. Zapodasz trochę jeszcze? Czy może mamy czekać dopóki nie wydadzą tego. Chętnie kupie jesnak fajnie by było jakbyś jeszcze trochę dodała na naszym forum.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nicky
Mędrzec
Mędrzec



Dołączył: 20 Kwi 2006
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: A takie tam miastko

PostWysłany: Pon 18:07, 08 Maj 2006    Temat postu:

Pomyśle czy jeszcze trochę wrzucić, ale wraz z głodem wzrasta apetyt, więc ćwiczcie się zbyt szybo nie zapodam A tak serio, serio to dalszej części nawet moja paczka ani boy nie widział, pozatym jest jeszcze (zresztą tak jak całość) w fazie większych lub mniejszych poprawek. Może jeszcze coś wrzucę, ale musicie byc cierpliwi. Naprawdę ogromnie się cieszę, że się wam podoba.
Pozatym DG, wiesz zobaczysz już co wymyśliłam, ale z tego co piszesz to się nie zaiwedziesz. Nic więcej nie powiem, bo ci całą fabułe zdradzę i nie będzie niespodzianki. Już ja to obmyśliłam, a zagnę czytelników, zagnę. Mr. Green
W każdym razie, przemyślę, z tym, że najwcześniej pod koniec czerwca coś dodam, bo :
a) zdąrzę się upewnić czy mnie zadowala ostatnia wersja
b) muszej pokazać mojej zgrai, bo się obrażą
c) jeszcze trochę was na głodzie przetrzymam
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Silent
Potężny
Potężny



Dołączył: 19 Kwi 2006
Posty: 300
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bydgoszcz

PostWysłany: Pon 20:23, 08 Maj 2006    Temat postu:

Jak tylko wydasz tę książkę to porpszę o nazwę wydawnictwa i tytuł oraz sieć sklepów, gdzie ów tytuł można zakupić.

P.S. Jeśli jakaś dedykacja by się pojawiła byłoby miło. Żartuje oczywiście Very Happy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
DarkShadowofAngel
Mag Nowicjusz
Mag Nowicjusz



Dołączył: 24 Kwi 2006
Posty: 81
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płock

PostWysłany: Pią 0:41, 14 Lip 2006    Temat postu:

Oj Nicki nie czepiej sie szczegółów. Tak jak już wcześniej powiedziałam i teraz pozostaje mi tylko powtórzyć wcześniejsza moją opinie. Opowiadanie jest świetne i znając Twój zapał uczynisz go jeszcze ciekawszym. Więc do boju i nie każ nam długo czekać na dalszy ciąg.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Chrx
Mistrz Podziemi
Mistrz Podziemi



Dołączył: 24 Kwi 2006
Posty: 314
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sigil- Miasto Drzwi

PostWysłany: Pią 6:47, 14 Lip 2006    Temat postu:

W 100% popieram... Chcemy dalszego ciągu! Chcemy dalszego ciągu! I niższych podatków! I lepszych dróg! I wyższego prezydenta! I mądrych polityków! Eeee... Zapędziłem się... Nie można wymagać cudów...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Sesje Strona Główna -> Zwoje Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

Skocz do:  

Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin